Być jak Maria Janion, czyli o potrzebie mitu

To wszechwładne dziedzictwo Hermesa: jest inaczej, niż się państwu wydaje, szczególnie w społeczeństwie bez Ojca, który gwarantowałby stabilność sensu. W takim społeczeństwie antidotum na Potworność Istnienia stanowią prywatne mitologie, gorączkowe literackie zabawy i sekciarskie grupy rówieśnicze.

T. Komendant, Ścisła wiedza o wyjątkach, „Twórczość”, nr 8/2011, s. 88

1.

W wywiadzie rzece z Marią Janion Kazimiera Szczuka wyznaje:

Czasem myślę, że Pani Profesor jest kosmitką, zrzuconą przez nieznane siły w imię jakichś dalekosiężnych celów (…) Niektórzy twierdzą, że teraz jest Pani Mistrzem Yodą z Gwiezdnych Wojen.

Coś musi być na rzeczy. Kosmiczny rys charakteru Janion dostrzegł wcześniej Miron Białoszewski w krótkim „utworze naukowo-scenicznym” napisanym na jej urodziny (24 grudnia). Oto Prof. Misia – tak nazywali ją bliscy znajomi – ląduje na jakiejś bliżej nieokreślonej planecie wraz z grupką swoich transgresywnych uczniów, by w błyskawicznie ogłoszonym konklawe zostać wybraną na „papieżycę Janiocentynę Pierwszą”. Wielostronne nawiązania do imion romantycznych wieszczów oraz uczennic i przyjaciółek badaczki, które Białoszewski nazywał Eumenidami, uczenie analizuje Tadeusz Sobolewski „Tekstach Drugich” nr 6, 1991. Tekst Białoszewskiego jest tam przytoczony w całości, polecam jego lekturę.

A zatem Mistrz Yoda, międzygwiezdna papieżyca, kosmonautka-hermeneutka? Ja myślę o profesor Marii Janion bardziej jako o majorze Tomie ze Space Oddity Davida Bowiego. Widzę ją oczyma duszy mojej jak leci statkiem kosmicznym Ujejski 12 wypełnionym po brzegi książkami i nadaje do ziemskiej centrali tragicznie romantyczne: „Planet Earth is blue and there’s nothing I can do”.

2.

W filmie Agnieszki Arnold pt. Bunt Janion (2006) autorka Gorączki romantycznej chodzi pomiędzy regałami z książkami, które wypełniają całe jej mieszkanie. Książki są wszędzie – w każdym kącie od podłogi po sufit. Wielkie zwały papieru, pryzmy wycinków, stosy rozmaitych literaturoznawczych publikacji i ksiąg pamiątkowych. Zdawać by się mogło, że to mieszkanie nie ma zwykłych ścian działowych, że jedyne, co odgradza od świata, to książki.

Przecież Pani widzi, w czym my tutaj siedzimy – mówi Maria Janion w wywiadzie udzielonym Barbarze N. Łopieńskiej – Te stare, potworne, obszarpane gazety, te kupy śmieci, papiery, wycinki, jakieś Bóg wie co. Niech Pani popatrzy na to wszystko, co jest efektem potwornego zbieractwa, podejrzanego przeświadczenia, że w tym wszystkim jest jakaś bardzo ważna dla mnie wiadomość. Że ją przejrzę, wytnę i schowam. Schowam do teczek, których nie starcza, albo schowam do takiej, co już nie wiem, co w niej jest. Robię sobie spisy do spisów do teczek. Moje kolekcjonerstwo jest już z całą pewnością zbyt transgresywne.

Nie mogę jednak z tym skończyć. Pytałam Dorotę Siwicką, która robiła u mnie doktorat i jest ze mną zaprzyjaźniona, czy ja mam przestać prenumerować czasopisma francuskie, czy nie. Przecież nie mam kiedy ich przeczytać. (…) Powiedziała mi, że jeśli tak się stanie, to będzie mój kres. Kompletna zatrata charakteru, osobowości i życia. Jeśli spasuję, nastąpi mój koniec. Upadek. No więc trzeba to ciągnąć, trzeba wycinać, mimo że to obłąkane.

Badaczowi literatury, który poświęca życie towarzyskie, uczuciowe i rodzinne w imię abstrakcyjnej idei studiowania zapomnianych ksiąg, oprócz imperatywu robienia wycinków i chowania ich do specjalnych teczek towarzyszyć musi dojmujące poczucie samotności i tragicznego absurdu. Chodzi tu przecież o walkę z materią i z czasem, walkę, która zawsze będzie przegrana. Dlatego określając swój stosunek do życia (a więc do pracy) Maria Janion odwołuje się do eseju Camusa o Syzyfie. Autor Upadku mówi w przekładzie Joanny Guze:

Interesuje mnie Syzyf podczas tego powrotu, podczas tej pauzy. Twarz, która cierpi tak blisko kamieni, sama jest już kamieniem. Widzę, jak ten człowiek schodzi ciężkim, ale równym krokiem ku udręce, której końca nie zazna. Ten czas, który jest jak oddech i powraca równie niezawodnie jak przeznaczone Syzyfowi cierpienie, jest czasem jego świadomości.

Camus uważa, że Syzyf jest tragiczny, ponieważ jest świadomy. A jednak potrafi u szczytu góry patrzeć na to, jak kamień, który z mozołem wtaczał, spada z powrotem na dół. Patrzeć i się uśmiechać.

Chodzi o to, żeby pokochać kamień. Inaczej życie będzie nieznośne, miotane nie tyle przez myśli samobójcze, co zabawy zapałkami, marzenia o rytualnym auto da fe, podpaleniu kompletowanego z mozołem przez lata księgozbioru. Czy Maria Janion w przypływie goryczy nie myślała, żeby spalić swoją bibliotekę?

Być może tak, ale wtedy spaliłaby azyl. Praca jest przecież sposobem ucieczki przed potwornością istnienia. Janion mówi o tym z uderzającą szczerością i prostotą:

(…) zawsze odczuwałam fakt istnienia jako brzemię raczej niż jako dar. Ale skoro już się istnieje, trzeba wtaczać ten swój głaz pod górę, nie ma wyjścia. Wiec pokonywałam depresję pracą, właściwie odurzałam się pracą, w jakiś trans się zawsze wprowadzałam tym zapychaniem od świtu do nocy. Czasami tak o mnie mówiono, że jestem Syzyfem, Tytanem, Prometeuszem i takie tam.

3.

Uczono nas tej polonistyki naprawdę można powiedzieć… potężnie. – mówi Kazimierze Szczuce – Wielką byliśmy obarczeni pracą. Muszę to podkreślać stanowczo, bo dzisiaj, zdaje się, polonistyka uchodzi za studia dla najgłupszych. Wtedy absolutnie tak nie było (…) W tony chyba szły te książki, które musieliśmy czytać i zapamiętywać. Na przykład u Adamczewskiego, na egzamin z romantyzmu Pamiątki Soplicy Rzewuskiego trzeba było znać na pamięć. Potem z Młodej Polski, całą twórczość Wyspiańskiego – na wyrywki, jak wtedy mówiono. To był jeszcze system przedwojenny.

Intensywnie przeżywane kace bywają mobilizujące twórczo. Podczas jednego z nich, wiosną tego roku, po tym jak obudziłem się obok sterty książek czekających na przeczytanie i ze zdwojoną siłą poczułem ciężar uniwersyteckich obowiązków, postanowiłem, targany wyrzutami sumienia, założyć facebookową stronę pt. „Być jak Maria Janion”. Jej opis brzmi: „Oni w naszym wieku nie pili. Oni w naszym wieku czytali”. Maria Janion zdała mi się wówczas ideałem naukowca, dla którego poranki z ciężką głową nie wchodzą w grę, wytrącają z hermeneutycznego transu. Na fanpage’u umieściłem m.in. zdjęcie Stanisława Brzozowskiego z cytatem z początku Pamiętnika:

Niewątpliwie jest to dla mnie czas krytyczny: młodość przeszła doszczętnie i nastał czas, w którym nie wolno już zapowiadać, lecz trzeba dawać rzeczy mogące istnieć, mające chociażby pewne tylko prawo do istnienia. I jednocześnie coraz jaśniej występują wszystkie braki w przygotowaniu, wszystkie zaniedbania. Rozpacz jest rzeczą łatwiejszą, niż spokojne i zimne spojrzenie na rzeczy tak, jak są one. Bardziej niż wszelkie braki kultury ciąży i jest groźniejszy wewnętrzny rozstrój woli, wzrastający brak odwagi. Do pewnego stopnia on to szukając dla siebie usprawiedliwienia stwarza poczucie owych braków, chociaż byłoby rzeczą śmieszną wprost przeczyć, że są one straszliwe.

Bardzo mocno we mnie te słowa uderzyły. Oto Brzozowski, który przeczytał wszystko, co było do przeczytania (nie posiłkując się przekładami, czytając po francusku, angielsku i rosyjsku), mówi o „brakach w przygotowaniu”, o „straszliwych zaniedbaniach”. Cóż więc możemy powiedzieć my?

4.

Myślą przewodnią strony „Być jak Maria Janion” jest dojmujące przeświadczenie, że nie da się być jak Maria Janion – że tego rodzaju żywot czytelniczo-pustelniczy jest już dzisiaj niemożliwy. Egzystencja celulozowa, życie wśród wycinków, życie na miarę literatury – jako coś nieosiągalnego, jako mit.

Ale mit jest potrzebny dzisiejszemu poloniście, borykającemu się ze społecznym niedowartościowaniem. Kto dziś chce słuchać o Lucjanie Siemieńskim, przegłosie lechickim albo Wacławie Berencie? Skoro akuszerom polityki historycznej udało się wykreować mit bohaterskich żołnierzy wyklętych, dlaczego nie miałoby się udać nam? Dlaczego nie mielibyśmy nosić koszulek z Marią Janion, Kazimierzem Wyką, Arturem Sandauerem czy Marią Podrazą-Kwiatkowską? Dlaczego nie mielibyśmy raz w roku urządzać swojego pochodu, choćby spod gmachu polonistyki pod Instytut Badań Literackich?

Chyba jednak nic z tego nie wyjdzie. Zaangażowanie się w literaturę wymaga bowiem poczucia własnej absurdalnej tragiczności, wymaga też często zamknięcia się w pustelni

W pustelni przy Akermańskiej zamknął się śp. Ryszard Przybylski, którego z Marią Janion oprócz zainteresowania romantyzmem musiało łączyć Camusowsko-Syzyfowe doświadczenie egzystencjalne. Przybylski musiał pokochać swój kamień, skoro w pięknym zakończeniu Baśni zimowej. Eseju o starości pisał bez złudzeń:

Żadnej Baśni o Transcendencji. Nie będziesz biegał po asfodelowej łące, przez którą nie płynie czas. Żadnej mistyki immanencji. Nie będziesz żył w drzewie, które wyrośnie na twoim grobie. Tylko zapisane słowo wygra z materią. Układaj tedy słowa w zdania. I pisz.

Oto credo.

Jakub Nowacki

Zobacz także:

2 Comments

  1. Bardzo dobrze napisane, z wdziękiem :).
    Ale chybotliwe, sporne. Wzorować się na kulcie żołnierzy wyklętych? Wyznawać sandaueryzm? I w ten sposób, jak wierzy Autor, demonstrować zaangażowanie w literaturę? Nie będzie to wtedy zaangażowanie w literaturę, ale w siebie. W walkę ze „społecznym niedowartościowaniem”, czyli, mówiąc krócej, autolans. Autolans będzie naszym credo, o literaturze już zapomnieliśmy.

  2. świetny tekst. Jeszcze nic straconego, jeszcze garstka czyta , jeszcze słychać szelest papieru.

    i oni przetrwają , tylko oni

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *