„Byłem dzieckiem i wydawało mi się, że mogę wszystkich o wszystko pytać”((Franz Kafka, Dociekania psa, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1994, str. 11.)) zwierza się bohater w opowiadaniu Dociekania psa Franza Kafki. Dlaczego czas przeszły? Dlaczego „wydawało mi się”? Czemu nie może już „wszystkich o wszystko pytać”? Ktoś odpowie na to wyniośle: „Ot, dziecięcy (gwoli ścisłości: szczenięcy) instynkt podpowiadał mu, że znajduje się w okresie, w którym nawet najbardziej dociekliwe pytania spotkają się ze zrozumieniem, a w najgorszym wypadku z uśmiechem politowania. To proste!”. Na to ja odpowiem (jak dziecko): „Dlaczego? Dlaczego dziecko może pytać?”. Napotkam ciszę. Pewnych rzeczy się nie tłumaczy, bo są oczywiste, a przynajmniej za takie pragną uchodzić.
Ten nieco zawiły wstęp pozwolił mi zawęzić obszar zagadnień, którymi zajmę się w poniższym eseju. Wszak inicjacja nie mogłaby istnieć bez dzieciństwa, czasu wypełnionego pytaniami. Dlaczego z taką łatwością akceptujemy ciekawość dziecka? Najwyraźniej milcząco zakładamy, iż istnieje pewna ilość pytań, która powinna zaspokoić naszą ciekawość; ugasić pragnienie poznania. Jedną z prostszych metod zdenerwowania tych dostojnych „dorosłych”, było przecież nieustanne mnożenie pytania „dlaczego?”. Irytacja sięgała kresu, gdy pytało się o rzeczy podstawowe, np. „Dlaczego dziewczynki chodzą w spódniczkach, a chłopcy nie?” albo: „Dlaczego Bóg dopuszcza zło?”, a przecież w dziecięcym katechizmie znajdowała się odpowiedź, równie tajemnicza i niezdarna jak krowa((Luźne skojarzenie na temat tajemniczości krowiej: „Spacerowałem po alei eukaliptusowej gdy wtem zza drzewa wylazła krowa. Przystanąłem i spojrzeliśmy sobie oko w oko. Jej krowiość zaskoczyła do tego stopnia mą ludzkość – ten moment, w którym spojrzenia nasze się spotkały, był tak napięty – że stropiłem się jako człowiek, to jest w moim, ludzkim, gatunku. Uczucie dziwne i bodaj po raz pierwszy przeze mnie doznane – ten wstyd człowieczy wobec zwierzęcia. Pozwoliłem, żeby ona spojrzała na mnie i zobaczyła mnie – to nas zrównało – wskutek tego stałem się także zwierzęciem – ale dziwnym, powiedziałbym nawet, niedozwolonym. Poszedłem dalej podejmując przerwany spacer, ale poczułem się nieswojo… w naturze, która osaczała mnie zewsząd i jakby… oglądała mnie” – pisze Gombrowicz [w:] Dziennik 1957-1961, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1997, str. 34.)): „To, dlaczego Bóg dopuszcza zło jest wielką tajemnicą”. To była ważna lekcja obchodzenia się ze smakiem. Smakiem tajemnicy. „Jakiej tajemnicy? Ba! Nie wiedziałem, a i teraz właściwie nie wiem – czułem tylko, żem otoczony ze wszystkich stron obcą mi, wrogą, a przecież uroczą tajemnicą, której przebić nie mogę.”((Witold Gombrowicz, Pamiętnik Stefana Czarnieckiego [w:] Bakakaj i inne opowiadania, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010, str. 25.)) Pierwsza inicjacja miała raz na zawsze zamknąć usta tym infantylnym dociekaniom. Na myśli mam Pierwszą Komunię Świętą. Wejście do wspólnoty powinno skutkować zaprzestaniem pytań, próbujących podważyć istotę i cel przynależności do wspólnoty. Klasyczna inicjacja w pokorę, mająca na celu zamknięcie gęby.
Oto jak przedstawia się to w innej tradycji kulturowej. Inicjacja Odyna to wejście do świata poznania. Nordycki bóg–przywódca oddał własne oko za zapłatę olbrzymowi Mimirowi, by móc napić się ze źródła mądrości. Tracąc część siebie, zyskał świadomość. To całkowite przeciwieństwo obrządku Pierwszej Komunii Świętej, w którym zyskujemy przynależność za cenę niemożliwości zadawania pytań. Jaki świadomy członek społeczności wiernych będzie pytał o istotę i tajemnice zgromadzenia? Opresyjna funkcja inicjacji objawia się tu w pełni: nie można się cofnąć do stanu poprzedniego, a o tym, co miało nas spotkać po „przejściu”, nie mogliśmy mieć pojęcia. Idiotyczne powiedzenie „raz się żyje!” ujawnia w tym przypadku całą swą brutalność. Odyn nie odzyska swego oka, podobnie jak my nie odzyskamy naszej dziecięcości.
Ale nie miał być to esej o istocie Pierwszej Komunii Świętej. Posłużyłem się tym przykładem, ze względu na przystępność((W kraju, o którym trąbią wszystkie gazety, że jego ludność stanowi 95% katolików jest to bardziej przystępny przykład, niż jakikolwiek, który mógłbym podać z „Życia seksualnego dzikich” Malinowskiego. Koniec tłumaczeń.)), a także by unaocznić zasadę rządzącą inicjacją: odżegnujemy się od dawnego sposobu istnienia i przywilejów z nim związanych. Przykład, którym się posłużyłem jest użyteczny, gdyż w obrządku katolickim sakrament ten jest traktowany jako wstęp do świata dorosłych. Wierny staje z innymi członkami wspólnoty w jednym szeregu. Jest równy starszym, czyli respektującym zasady. Mówiąc wprost: dorosły nie zadaje głupich pytań, nie drąży tematu.
Neofita dorosłości pewne rzeczy musi traktować już z wyniosłą oczywistością, tak charakterystyczną dla starszych. Niewiedza odtąd staje się pożywką dla poczucia winy, czymś wstydliwym – przeciwieństwem naszej dorosłej, zdroworozsądkowo myślącej osoby. To negatywna funkcja charakteru, coś, co wolelibyśmy trzymać w ukryciu. Inicjacja to gotowość do bycia nieodwracalnie uformowanym. To gotowość do skwitowania naiwnego „dlaczego?”, drwiącym skrzywieniem warg. Rytuał przejścia formuje nas jak wysoka temperatura modelinę – nieodwracalnie zastygamy w majestatycznej formie dojrzałości. Nie ma drogi powrotnej, możemy już tylko kruszeć.
Decydujący się na wieczne niedoformowanie, czyli artyści, filozofowie, naukowcy, to ci, którzy podważając istniejący ład, mają być potem w sposób ściśle uformowany wyniesieni na piedestał, np. jako nazwy ulic((Definicja ironii? LXIV Liceum Ogólnokształcące imienia Stanisława Ignacego Witkiewicza.)). W tym utylitarystycznym podejściu do nazwisk naiwnych „pytaczy”, kryje się chęć przywłaszczenia ich zasług: „To nasze! Krew z krwi! Kość z kości!” – wykrzykują dojrzali, idący z biegiem czasu, wyznaczanym przez kolejne „rytuały przejścia”.
Jak pisze Schopenhauer: „Każdy jest bohaterem własnego dramatu, ale zarazem statystą w cudzym”((Arthur Schopenhauer, W poszukiwaniu mądrości życia. Parerga i paralipomena, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 2010, tom 1.)). Co w przypadku, gdy ktoś pragnie być także świadomym reżyserem? Napotyka na niemożliwą do pogodzenia ilość kodów kulturowych, wzajemnie się wykluczających, a jednak potencjalnie równoważnych. Bycie świadomym jest jednoznaczne z cierpieniem, ponieważ wiąże się z infantylnym zadawaniem pytań, czyli poszukiwaniem racji dostatecznej. Próbujemy się przebić przez tę ścianę niepoznania, jak meszki, próbujące przebić szybę, za którą kryje się światło. Przeszkoda jest transparentna i śmiesznie oczywista dla tych, którzy nadejdą po nas. Ich śmiech nie byłby możliwy bez naszej nicującej niedojrzałości – to ona przekracza kolejne granice.
Pozwolę sobie powrócić do przywołanego wcześniej opowiadania. Bohater Z pamiętnika Stefana Czarnieckiego Witolda Gombrowicza napotyka na te charakterystyczne, niemożliwe do przebicia ściany na każdym szczeblu inicjacji. Okazuje się, że społeczeństwo, w którym funkcjonuje nie było nastawione na zadawanie pytań. Ani rodzice, ani ukochana Jadwisia, ani też koledzy nie byli w stanie dostarczyć zadowalających informacji na temat: „kto mnie wydał na świat, ani co jest świat, ani co ja sam”((Blaise Pascal, Myśli, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1989, str. 169. )). Otaczający go ludzie najwyraźniej dokonali „skoku w dojrzałość”, ratującego od wszelkich wątpliwości wieku dziecięcego, który charakteryzuje się głodem wiedzy. Bohater Gombrowicza szuka różnych sposobów racjonalizowania absurdów zastanej kultury. Zdejmując kolejne maski znajduje pustkę, samowmówienie i oczywistą hipokryzję. Posiłkując się terminologią Sartre’a, doświadczeniem inicjacyjnym bohatera(-ów) Gombrowicza jest spostrzeżenie, że ludzie przypominają raczej „byty w sobie”, niż „same dla siebie”. Jedyną istotą obdarzoną świadomością (świadomością absurdu) jest bohater, którego nonkonformizm i dociekliwość skazuje na wieczne wygnanie:
Może i nie jestem komunistą, może jestem tylko – wojującym pacyfistą. Wałęsam się po świecie, żegluję po tej otchłani niezrozumiałych idiosynkrazji i gdziekolwiek zobaczę jakieś tajemnicze uczucie, czy to będzie cnota czy rodzina, wiara czy ojczyzna, tam zawsze popełnić muszę jakieś łajdactwo. Oto moja tajemnica, którą ze swej strony narzucam wielkiej zagadce bytu((Op. cit., str. 39.)).
Okazuje się, że istnieje pewna ilość danych, których dawką powinna zadowolić się jednostka, pragnąca bezboleśnie funkcjonować w społeczeństwie. Należy wierzyć w rozstrzygający charakter inicjacji – ma on zapobiec powrotom do stanu larwalnego. Drążenie i poszukiwanie racji dostatecznej staje się w pewnym momencie nieprzyzwoite w oczach „dorosłych”.
Ostatnim stadium inicjacji okazuje się więc świadomość umowności wszelkich inicjacji.
Chcąc uniknąć inicjacji łatwo wpędzić się w śmieszność. Z tego źródła wyrasta żałosność starych panien opisywanych przez Balzaca, groteskowość pięćdziesięcioletnich facetów w trampkach i młodzieżowych okularach, śmieszność „wiecznych studentów”, ale też przerażająca obecność zjawisk takich jak „małe miss piękności”((http://vod.pl/male-krolowe-pieknosci-sophie,93052,w.html)). To, dlaczego społeczeństwo nie jest w stanie zaakceptować tych zjawisk, wynika z tego, że inicjacja została w nich nadmiernie opóźniona, bądź przeprowadzona przedwcześnie. Tak czy inaczej efekt jest zawsze groteskowy.
Reprezentantem ucieczki przed jasnym określeniem własnej istoty był mitologiczny Morski Starzec, Nereusz, który mógł przyjmować dowolne kształty. Współczesną wersję tej mitologicznej postaci sportretował Woody Allen w filmie Zelig, doskonale ukazując korzyści i cierpienia wynikające z niedookreślenia własnego statusu ontologicznego. Punktem kulminacyjnym filmu jest ogólnonarodowa niezgoda na istnienie człowieka, który może przyjmować dowolną postać. Innymi słowy: w przekonaniu społeczeństwa człowiek, który wymyka się inicjacji, powinien zostać ukarany.
Psycholog pyta Zeliga, dlaczego przyjmuje kształty osób, z którymi przebywa: „To bezpieczne” („It’s safe”) – brzmi odpowiedź. Można zauważyć podobieństwa z Gombrowiczowską obsesją związaną z przyjmowaniem form i wynikającej stąd nieszczerości, wiecznego rozdarcia: „Jedna i ta sama osoba zmienia się do niepoznaki w przejściu z sypialnego do salonu, z salonu zaś do gabinetu pracy. Inna jest gdy drapie się za uchem, inna, kiedy pisze wiersz; inna gdy wygłasza sąd swój o upadku moralności, inna zaś, gdy je sznycel z buraczkami. Przeklęta zręczność!”((Op. cit. 309.)). Wszyscy jesteśmy Neuruszami. Bezwiednie. Nasze obycie kulturalne jest tak zręczne, że aż nieświadome. Forma kulturowa zawsze jest dojrzalsza od nas samych. Tak pewna siebie, bezlitośnie ugniatająca, jednocześnie paradoksalnie zmienna, bo kształtowana głównie przez tych, którzy nie poddają się jej presji.
Żywię nadzieję, że wyczerpująco odsłoniłem opresyjny charakter inicjacji. Mimo wszystkich brzydkich rzeczy, które wypowiedziałem pod adresem tego wiekowego rytuału społecznego, stwierdzam jego niewątpliwą istotność i życzę mu wszystkiego najlepszego. Dlaczego? Ponieważ na tej pustyni irracjonalizmu, jaką jest kultura, wciąż istnieją oazy, w których mogą się schronić ci, którzy dali światu pozory swej inicjacyjnej dojrzałości, by wewnętrznie pozostać rozpytanymi dziećmi. Na myśli mam oczywiście artystów, filozofów i naukowców. Powaga bijąca już od samej nazwy ich stanowisk, nakazuje profanom milczenie na temat zasadności zajmowanej przez nich pozycji. Ludzie ci udowodnili licznymi inicjacjami, że są na tyle dojrzali, by na zawsze pozostać dziećmi. Posiadają przywilej zadawania oczywistych pytań, i szczęście poddawania się kaprysom zainteresowań. Ich życie to świadectwo dojrzałości, która potwierdza się w sztuce wykorzystania reguł inicjacyjnej gry dla własnych egoistycznych celów.
Mateusz Pytko