Niewinni Czarodzieje. Magazyn

Literatura i śmierć według Stefana Szymutki. O niepozornej książce ze Śląskiem w tle

zdj. Agata Kłosek

„Dlaczego, zastanawiając się nad tym, co ogólne, ignorujemy szczególność naszego istnienia? Przecież każdą książkę czyta ktoś o własnej biografii (innej od innych); czyta ją w tym a nie w innym, czasie i miejscu, zaprzeczającym wszelkiej abstrakcji” (s. 46)[1] – pisze Stefan Szymutko w Chopcach z Cimoka – jednym z esejów składających się na Nagrobek ciotki Cili. Zanim przejdę do omówienia książki, której treść wstrząsnęła mną do głębi, przywołam własną autorską szczególność i konkretność – ujawnię, kto i dlaczego, z upodobaniem przedstawia myśli śląskiego literaturoznawcy.

Jak trafiłam na książkę, której nakład dawno został wyczerpany? Odkąd zostałam żoną Ślązaka (i jeszcze trochę przedtem), czytam rozmaite książki o Śląsku i po śląsku. Są wśród nich opracowania naukowe, literatura piękna i zwykłe czytadła. Literatura śląska właściwie rodzi się na naszych oczach, a ja staram się śledzić ten proces. Pewnego dnia w starym BUW-ie (w Kampusie Głównym Uniwersytetu Warszawskiego) napotkałam książkę z widniejącym na okładce tytułem Nagrobek ciotki Cili, leżącą samotnie na półce czy raczej na ladzie w szatni, z naklejką z napisem „Bookcrossing”. Akcje czytelnicze nigdy mnie specjalnie nie pociągały, ale tytuł książki przykuł moją uwagę. Wiedziałam, że właśnie Ślązacy używają zdrobnienia „Cila” od imienia „Cecylia”. Skoro więc przyporządkowałam książkę do górnośląskiej tematyki, schowałam ją szybko do torebki, nie wnikając w szczegóły. Jednak banalny (jak wówczas pomyślałam) tytuł i stare zdjęcie jakiejś ustawionej na baczność rodziny na okładce podpowiedziały mi jedno: kolejne czytadło o historii rodzinnej. W pośpiechu (jak mogłam nie zauważyć?!) nie uświadomiłam sobie nawet, że książkę wydał Uniwersytet Śląski. Co prawda zdziwił mnie trochę fakt pojawienia się na terenie Uniwersytetu Warszawskiego książki o śląskiej, a więc dość hermetycznej tematyce, ale nie przekonało mnie to ostatecznie do szybkiego zajrzenia pod okładkę. „Czytadło” pozostało nieruszone przez długi czas. Aż pewnego dnia trafiłam na tekst Artura Hellicha Papieros Profesora Szymutki. Znów tytuł zatrzymał mój wzrok. „Szymutki? Zaraz, zaraz, tego od Cili?”. Wtedy dowiedziałam się, co przechowuję w domu. I tak doszło do odkrycia.

Niedoceniana potoczność

Stefan Szymutko w treści Nagrobka ciotki Cili wypowiada się w sposób bardzo osobisty, poruszając przy tym tematy ogólne, uniwersalne. Najwyraźniejsze i chyba najważniejsze są dwa: literatura i śmierć. Szymutko, odzierając je z rutyny, przyzwyczajeń i mitów, odsłania prawdy niewygodne dla niego samego. Sprawia wrażenie, jakby bezwzględnie zmierzał do samego sedna tych prawd, chcąc je odkryć nawet za cenę upokorzenia. Literatura i śmierć łączą się co chwilę (jeśli nie non stop) w treści rozważań Szymutki. Na przykład wtedy, gdy literatura (i jej tworzenie) umiera lub gdy język powoduje śmierć jakiejś rzeczywistości.

Literaturoznawca to ktoś, kto zajmuje się rzeczywistością ubraną w język, a więc pewną maską rzeczywistości, a nie nią samą – nagą. Czy przez to (w swoich rozważaniach i nie tylko) nie oddala się od świata jako takiego? Czy w miarę, jak zatraca się w literaturze, w jej czytaniu, w rozmyślaniu nad nią, interpretowaniu, poszukiwaniu nurtów, tworzeniu tekstów i wynajdywaniu właściwych słów, nie dystansuje się coraz bardziej od rzeczywistości, od życia i jego potoczności?

Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież potoczność jest obecna (może nawet wszechobecna?) w literaturze, że inspiruje twórców (patrz: durszlak w Szarych eminencjach zachwytu i zabijanie much w Panu Tadeuszu). Dopowiem więc: zwyczajność ubrana w słowa przestaje być zwyczajna. Na przykład zmywanie naczyń: na co dzień raczej niechciane zajęcie, które staramy się robić szybko, w międzyczasie i jakby ukradkiem. Lub od którego odżegnujemy się, zlecając je innej osobie lub maszynie. Ale kiedy zostanie opisane, zaczniemy się w nim rozsmakowywać – oczywiście w tekście. Już nie będzie takie zwyczajne i prostackie. Szymutko ujął doskonale ten rozdźwięk pomiędzy literaturą a rzeczywistością, szczególnie potocznością.

„Pytając już nie uniwersytecko, lecz zwyczajnie, po ludzku: jak to się dzieje, że zwyczajność, potoczność zostaje wyłączona z naszej refleksji? Z jakiego powodu z góry uznajemy, iż nie jest ona ważna w rozwijaniu myśli?” (s. 45) – pyta Szymutko i choć daleki jest od udzielania komukolwiek lekcji, to jednak literaturoznawcy – pochłonięci sensami naddanymi, uganiający się za erudycją, oddzielający grubą kreską literacki świat od potocznych czynności – mogą wyciągnąć z jego tekstów lekcję pokory. Szymutko nie wstydził się potoczności w swoim życiu. Rozpatrywał ją z filozoficznego punktu widzenia, podobnie jak literaturę, a może nawet wnikliwiej. Po wysnuciu kilku refleksji z życia i śmierci ciotki Cili w pierwszym eseju Nagrobka pojawia się niezwykłe, ni to wzruszające, ni to humorystyczne stwierdzenie. Wydaje mi się, że Szymutko napisał je bardziej serio niż półżartem, celowo jednak nie unikał komizmu tego sformułowania:

Pora ujawnić myśl, którą od paru akapitów trzymam w pogotowiu: poglądy Heideggera i ciotki Cili są zbieżne, ale ciotka Cila okazuje się skuteczniejsza dydaktycznie (s. 26).

Szymutko pisał o potoczności życia jako literaturoznawca, ale bardziej jeszcze jako Ślązak, pochodzący ze zwyczajnej, śląskiej rodziny. To połączenie tak różnych, tak odmiennych charakterów jego osoby złożyło się z pewnością na odkrywczość myśli. Z jednej strony znawca literatury i filozofii, wykładowca uniwersytecki, profesor doktor habilitowany, a z drugiej swojski Górnoślązak, który do swojej babki mówił: „Cześć, staro, rubo, gupio babo!” (s. 35-36) (Na co babka odpowiadała mu nie bardziej uprzejmie i bez obrazy.). Z jednej strony badacz polskiej literatury, z drugiej – wychowany nie w polskiej pamięci historycznej, nie w typowo polskiej mentalności i dla którego polszczyzna nie była pierwotnym językiem. Tym pierwszym była śląska godka, którą zręcznie wplata w tekst Nagrobka. Erudyta zderzony z potocznością i potoczność, która spotkała erudytę.

Nie poznałam bardziej codziennej kultury niż śląska i bardziej codziennej mowy niż godka. Chociaż Szymutko zaznacza ich potencjał w wyrażaniu wzniosłości, to dodaje równie wyraźnie, że Ślązacy tej wzniosłości nie chcą. Ich proste wypowiedzi, pozbawione ozdobników, trafiające tylko w sedno sprawy, sytuowały ich na długo poza literaturą. Refleksyjność ich wypowiedzi pozostaje gdzieś poza słowami. Szymutko stwierdza, że Ślązacy trwają poza Logosem:

W nikim chyba, parafrazując zdanie z Ulissesa, logos nie cierpi tak, jak w Ślązakach. I to nie dlatego, że nie mógłby zadomowić się w ich gwarze. Przecież większość ze śląskich godek od razu można przełożyć na wielkie dramaty (s. 34).

Wystarczy urodzić się Ślązakiem, odziedziczyć śląskie geny i zostać wychowanym przez Ślązaczkę (taką, jak moja babka), by już w dzieciństwie zostać pro-postmodernistą – tak silny jest w śląskości antylogocentryzm, opór przeciwko zawłaszczającym mocom dyskursu, uzurpacjom rozumu, antyfundamentalizm (s. 36).

Szymutko-erudyta i Szymutko-Ślązak okazał się mistrzem w odbieraniu potoczności życia z filozoficznym namysłem. To stopy ciotki Cili na śniegu, ubrane tylko w skarpety – bo zapomniała w swojej sklerozie założyć butów – przypominają Szymutce obraz van Gogha z butami bez ich właściciela; dzieło, które miało wyrażać bycie bytu. Głupie, zwykłe wydarzenie nastręcza myśl Heideggera i Leibniza („Dlaczego, panie Heidegger i panie Leibniz, jest raczej nic niż coś?” [s. 27]). Przywołanie widoku tych stóp w eseju ukazuje starcie zwykłości i myśli naukowej, uświadamiając bliskość, wręcz tożsamość obydwu. Tożsamości tej tak często brakuje w literaturoznawstwie.

Śląskość jako klucz

Szymutko niewątpliwie wyprzedził swój czas. Era powieści pisanych po śląsku i tłumaczonych na śląski klasyków literatury światowej, a także filozofowania po śląsku, zaczęła się raptem parę lat temu. W 2001 roku, gdy ukazał się Nagrobek ciotki Cili, literatura śląska właściwie nie istniała. Śląski pisany niemal nie funkcjonował. Dlatego z zaskoczeniem przeczytałam w pierwszym tekście Szymutki fragment powieści Dominika Otkowicza, który „w śląskiej gwarze pisze na wielkie tematy”. Wkrótce okazało się, że tajemniczym Otkowiczem jest najprawdopodobniej sam autor Nagrobka. Jego „autobiograficzna powieść” niestety nigdy się nie ukazała i prawdopodobnie nigdy nie została ukończona. Jednak trafne, niewymuszone urywki śląskiej mowy wplecione w tekst esejów stanowią inspirujący przykład bezpretensjonalnego pisania o Śląsku i po śląsku. Ponadto Nagrobek jest innowacyjny w tym względzie, że zwraca uwagę na charakter języka tego regionu. Obecnie dużo mówi się o śląskim słownictwie, alfabecie, składni itd. Niewiele jednak o stylu śląskich wypowiedzi, wpisanej w nie mentalności – omówienie takie, choć zwięzłe i dygresyjne, to jednak jakże trafne i profesjonalne, pojawia się w Nagrobku ciotki Cili.

Ślązak szczególnie doświadczyć musi umowności narzędzia do porozumiewania się, jakim jest język. Zmierzyć się musi z rozdarciem pomiędzy mówieniem (po polsku) a godaniem (po śląsku). Szymutko należał do pokolenia Ślązaków, u którego szczególnie intensywnie tępiono posługiwanie się śląszczyzną:

Moje kamraty dziś już nie godają, mimo iż męczy ich tzw. kulturalna polszczyzna i dławi obce w istocie słowo – żal słuchać, jak udają, że zapożyczony frazes wyraża ich problemy; śmieszy, gdy na próżno starają się schować za gazetową paplaniną lub telewizyjną karykaturą mowy; wzrusza niemożliwość wypowiedzenia; tragiczne, iż tak trudno się nam dziś porozumieć, choć nadal chcemy i potrzebujemy (s. 43).

„Kamraty” Stefana Szymutki, zwani też „chopcami z Cimoka”, a wraz z nimi sam autor Nagrobka, dokonują zdrady językowo-socjologicznej już w dzieciństwie, nadając boiskom do gry w piłkę obcobrzmiące, angielskie nazwy („Maine Road” i „Wembley”). Dla Szymutki wydarzenia z lat dzieciństwa stanowią przyczynek do refleksji nad jeszcze większą zdradą – ontologiczną, rozumianą jako „wyrzeczenie się własnego bycia, zdrada samego siebie, pogardzenie swoim życiem” oraz „próba unieważnienia rzeczywistości” (s. 44). Śląskość jest w moim odczuciu kluczem do zrozumienia tych długich wywodów o zdradzie i śmierci zadanej przez język:

„Przykład chopców z Cimoka skłania, by nie dowierzać, że język jest «strukturą samego zjawiania się», gdyż (odwrotnie) ukazuje, jak używa się języka, by rzecz, rzeczywistość zniknęła” (s. 47). Czy taka refleksja pojawiłaby się, gdyby nie namysł nad unicestwianiem i umieraniem rodzimej mowy i rodzimej kultury?

Czasowo uobecniona nicość?

Ale Szymutko pisze też o śmierci człowieka. O sensie i bezsensie ludzkiej śmierci oraz o sensie i bezsensie życia, które musi się skończyć. Po co i jak żyć, skoro musimy umrzeć? Czy zostaje po nas nicość? W pierwszej części Nagrobka pada odpowiedź raczej optymistyczna: jest jakaś ciągłość istnienia. Szymutko bada własną historyczność (przywiązanie do której notabene „odziedziczył z rodzimej kultury”), rozpamiętując życie swoich przodków, a w szczególności zakończenia ich życia – momenty śmierci. To oni składają się na historyczność, na ciągłość, być może sens istnienia:

Piszę o nich (o przodkach – przyp. A.K.), bo po przeczytaniu Przyczynków do filozofii, chyba najważniejszego dzieła Heideggera, nie jestem już całkowicie pewien, że życie nie ma sensu. (…) Wiem teraz tylko, że nikt nie jest samotny, bo nikt nie jest jeden – moja samotność jest najwyżej ich albo naszą samotnością (s. 37, 39).

W tych słowach Stefan Szymutko ujawnia przy okazji swój stan: poczucia samotności, powątpiewania o sensie życia i zmagania się z jego skończonością. Wszystkie te  zagadnienia wybrzmią z ogromną siłą w ostatnim eseju: Pożegnanie. Wszechogarniająca okaże się nicość, a życie – ostatecznie pozbawione sensu. Mimo że Heidegger i Nietzsche dostarczają Szymutce inspiracji i komentarzy, to ostatecznie ci dwaj chętnie przywoływani filozofowie drażnią go w swoich stwierdzeniach, że życie bez Boga może mieć sens. Szymutko, choć uznał śmierć Boga i nie wierzył w życie po śmierci (jak wynika z tekstu), to jednocześnie był przekonany, że po śmierci Boga nie można żyć spokojnie. Jego eseje naznaczone są w pewnym stopniu tragizmem, choć niewysuwającym się na pierwszy plan. Posunął się do stwierdzeń, których jego zdaniem filozofowie unikali:

Chodzi mi o to, że po śmierci Boga zdecydowanie na byt nie jest decyzją bez zastrzeżeń swobodną: przyznajmy, iż jest jedynym rozwiązaniem. Drażni pozowanie na wolny wybór, gdy właściwie żadnego wyboru nie ma. Zamiast niego – prawie przymus (s. 77).

Nietzsche, potwierdzający życie, jest bardziej ideologiem erekcji niż jej użytkownikiem. Problemy, które stawiamy, wcale nie zostają rozwiązane. Nadal nie wiemy, co zrobić z bezsiłą, z niemocą, z nicością w sobie. (…) Będąc jedynie czasowo uobecnioną nicością, trudno poza tym wmawiać sens niszczeniu i przemijaniu (usensownić nicość? – absurd!). (…) Nietzsche martwi się, iż wciąż tropimy cienie umarłego Boga (usensowniamy rzeczywistość), ale fikcje, które dopuszcza, również wolno interpretować jako takie cienie. Sprzeciw wobec bezsensu i u Nietzschego, i Heideggera (s. 79).

Stefan Szymutko, przekonany o własnej chwilowości, o bezsensie cierpienia, o wszechobecnej nicości, nie znajduje ich wyjaśnienia ani przekonującej propozycji postawy, jaką względem nich należy przyjąć, w filozofii Nietzschego ani Heideggera. Próba odszukania ciągłości i sensu istnienia w swojej historyczności okazała się, jakkolwiek ważna i potrzebna, to chyba jednak ostatecznie daremna:

Nic więc dziwnego, że nie potrafię podsumować swej dziejowości, narzucić jej jakiejś klarownej fabuły, wmówić samemu sobie, że taką fabułę posiada – nie będę mydlił własnych oczu, chociaż, mimo że literaturoznawca, o mydlanych operach też wiem (s. 81).

Prawdziwość i szczerość myśli Szymutko odnajduje u Bataille’a:

(…) jako zajmujący się literaturą czytałem także Bataille’a, bo chciałem porównać mój smutek z jego rozpaczą. Wiem zatem, że cierpienie, zło, nieszczęście są banalne i nijakie, powtarzalne, standardowe i stereotypowe („nieakcyjne”). Wiem również, że człowiek, aby ukryć przed sobą banalność swych cierpień, dramatyzuje je (s. 82).

Człowiek cierpiący wie więc tylko tyle, że wszyscy cierpią tak samo. Nie wie, dlaczego i jaki jest tego sens. Szymutko dociekał prawdy aż do końca. A dociekając jej, bez pozowania i bez maskowania, musiał wreszcie dojść do samego sedna cierpienia, które znajduje się w nagiej rzeczywistości – poza literaturą. I tak oto opisał stan najbardziej oderwany od literatury, świadczący dobitnie o tym, że choć literatura dotyczy życia, nie jest w stanie odzwierciedlić go w pełni:

Po co pisać, w dodatku gdy niechęć do techniki pisania jest tylko maską okrywającą odrazę do słów, nawet najpiękniejszych (…)? Wreszcie: w jakim celu pisać, kiedy nie ma się nic do powiedzenia, gdy odczuwa się jedynie nie mijające zmęczenie, znużenie, znudzenie, ociężałą obcość (poczucie, że właściwie jesteś żyty, a nie żyjesz), odrętwiałe zobojętnienie, otępienie, zgorzkniałość? (…) Żeby przystąpić do pisania, trzeba najpierw zaprzeczyć bezwładowi, który przeżywasz: zdobyć się na erekcję w impotencji, wzwód – w bezwolności, w zniechęceniu. Oczywiste więc i dwuznaczne zarazem, że bezwład pojawia się w literaturze jako temat, ale nigdy – przekonywająco. Nie da się widocznie przemówić z dna bezradności i bezsiły, ponieważ samo mówienie im zaprzecza (s. 68).

Akt wypowiedzi wymaga podjęcia wysiłku. Jak można wypowiadać się, zwłaszcza o swoich odczuciach, w stanie skrajnego załamania? Trzeba mieć siłę i ochotę na ubieranie rzeczywistości w słowa. Okazuje się, że rzeczywistość i słowa nie łączą się tak łatwo.

Jednak literatura

Krzysztof Uniłowski w tekście Zamiast posłowia, zamieszczonym w Nagrobku ciotki Cili, stwierdza, że Szymutko nie ufał literaturze, zwątpił w nią, „utracił wiarę w wartość i doniosłość literatury, tej literatury, dla której ludzka dziejowość pozostaje niedostępna” (s. 94). Trudno zaprzeczyć, ale jeszcze trudniej przyznać rację. Zdaje mi się, a właściwie jestem prawie pewna, że Szymutko nie tyle podejrzliwie patrzył na literaturę, co na bezkrytyczny sposób myślenia o jej możliwościach.

Uniłowski zwraca słuszną uwagę na literackość wywodów Szymutki, który przecież możliwości literatury poddawał w wątpliwość. A jednak ubrał swoje najgłębsze myśli w słowa. Komentator uznaje, że przez literaturę chciał uniknąć zapadnięcia się w nicość:

Tak otwiera się alternatywa, której żaden człon nie będzie do przyjęcia: albo historia, fabuła i pamięć, czy raczej ich ufundowanie na literackości namiastki, albo niema, skazana na zatratę, dziejowość (s. 93).

I znów autor Zamiast posłowia ma rację i jej nie ma: być może Szymutko zdecydował się na opisanie swojego stanu – a więc wybrał literaturę – po części po to, by schronić się przed nicością, unicestwieniem, zapomnieniem i śmiercią. Ale tylko po części. Myślę, że pisał po prostu dlatego, że literaturoznawca nie rezygnuje zbyt łatwo z literatury.

***

Nigdy nie zapomnę silnego wrażenia, jakie wywarł na mnie pierwszy kontakt z treścią Nagrobka ciotki Cili.. Splata się w tej niezbyt grubej książce wiele ważnych tematów, w tym kilka szczególnie ważnych dla mnie. Zaczęłam je sobie w głowie rozplatać, by jeszcze bardziej zrozumieć sieć powiązań. I tak oto nieco rozplątane myśli śląskiego profesora przedstawiam i omawiam, wyławiając najistotniejsze według mnie węzły – przede wszystkim sama dla siebie. Ale jednak to omówienie postanawiam opublikować, przekazać innym, aby książeczka Szymutki – i sam jej autor! – nie okazali się „tylko chwilowo uobecnioną nicością, migawką wieczności, materią świadomą nieuchronności powrotu do materii” (s. 82). Życzę każdemu, zwłaszcza każdemu poloniście, żeby zajrzał do tej publikacji sprzed siedemnastu lat. A ja już teraz mogę z satysfakcją, choć również z bólem serca i drżeniem ręki, uczynić zadość akcji „Bookcrossing na UW” i podać ją dalej.

Agata Kłosek

[1] Wszystkie cytaty pochodzą z publikacji: Stefan Szymutko, Nagrobek ciotki Cili, Katowice 2001.

 

Zobacz także: 

Papieros Profesora Szymutki

Gabinet luster Jacka Dukaja

Marcel Schwob: wybitny pisarz niewybitny

 

Exit mobile version