Po przeczytaniu Nagrobka ciotki Cili Stefana Szymutki stosownym wydaje się zamilknąć. Nie chodzi o minutę ciszy, hołd, żałobę ani nawet refleksję. Chodzi o język. Choć potrzeba milczenia wynika także ze skłębionych w głowie myśli i odkryć, to jednak przede wszystkim z dobitnego uświadomienia sobie niewystarczalności języka. To dziwne, ale jednocześnie Nagrobek niesamowicie zachęca do wypowiedzi – do dyskusji, do zadawania pytań, do kontynuowania myśli autora oraz do przekazania jej innym.
Każdy coś o nich wie - mniej lub więcej; ja też coś wiem, kiedyś coś przeczytałam, coś usłyszałam. Mowa o tych znanych osobach, których książki nie pozwalają spać, piosenki wzruszają, a życiowe, prywatne dramaty stają się jakby kolejną formą ich twórczości. Na półkach w księgarniach szczególnie często pojawiają się zbiory listów, będących zapisem codzienności twórców. Dzieci lub przyjaciele tych autorów decydują się obecnie na publikację ich korespondencji, a my je kupujemy, czytamy, bądź tylko przeglądamy.
Jedna z amerykańskich teorii autobiografii głosi: skoro i tak wszelkie pisanie jest fikcją, bo język nie przystaje do rzeczywistości, to – zamiast lamentować nad bezpowrotnie utraconym kontaktem ze światem – bez ogródek stwarzaj siebie i swoje życie, opisując się na dowolną modłę. Coś podobnego zdają się mówić sandboksy: dajemy ci fikcyjny świat, a ty rób w nim co chcesz. Skoro i tak wszystko jest blagą, autokreuj się do woli.