Literatura jest domeną nieobecności – tam, gdzie pojawia się opowieść (buńczucznie perorują filozofowie), tam też znika świat, nagle przez nią zastąpiony. Inicjalne zdanie, wyświechtane i z ducha blanchotowskie, w pierwszej chwili zdaje się adekwatne wobec książki, którą chciałbym tutaj omówić. Szybko okazuje się, że wcale tak nie jest. Rafał Wojasiński, akcentując utrwalającą moc literatury, w swojej najnowszej książce Zapomniane (PIW, 2025) serwuje prozę, która uważnie odtwarza drobne drgnienia jaźni. Chodzi przy tym o świadomość postaci skonfrontowanych z pustką i wyrzuconych poza główny nurt wydarzeń, ale gotowych do tworzenia życia na własnych warunkach.
Książka składa się z dwóch opowiadań – Zapomnianej krainy i Drewnianego tulipana – które łączą kwestia izolacji, skupienie na jednostkowej perspektywie bohaterek i naturalnie motyw zapomnienia. Pierwszy tekst przybiera formę monologu wewnętrznego; drugi napisany jest w konwencji epistolarnej (poznajemy tylko listy głównej bohaterki, które, notabene, nigdy nie trafią do matki). Już ten wybór formalny wskazuje, że istotny jest tu konkretny człowiek i proces jego kształtowania się pod naporem świata. Jesteśmy blisko bohaterek, wysłuchujemy ich zwierzeń i towarzyszymy im podczas epifanii, które rzadko jednak, co postaram się jeszcze pokazać, mogą czymś zaskoczyć.
Bohaterką pierwszego opowiadania jest Ela, która wraz z przezroczystym mężem Tomaszem przeprowadziła się na wieś. W tytułowej zapomnianej krainie bratniej duszy ze świecą szukać, a „poluterański” dom protagonistki otoczony jest polami, lasami i jeziorami. Ela przede wszystkim je, chodzi i patrzy. Monotonny zapis codzienności poprzetykany jest anty-kulturowymi refleksjami afirmującymi zwyczajność w postaci kiełbasy i wódki spożywanych nad brzegiem jeziora. Część z nich skupia się na „jałowym umyśle”, który czasem – ruchem paradoksu – prowadzi do wyostrzenia świadomości, zerwania kulturowej zasłony Mai (“Wolę jałowość wypełniającą wszystkie przestrzenie niż treść, niż wszelką treść, która próbuje się we mnie wedrzeć arcydziełami literatury, myśli, filozofii”). Teraźniejszość zestawiona jest tutaj z przeszłością, a widma nieustannie nawiedzają bohaterkę, przydając opowiadaniu charakter rozliczeniowy. Urzekająca jest ta rutyna życia, a także ciepła beznadzieja, która nigdy nie osuwa się w rozpacz. Bo Ela, co istotne, nie jest fatalistką, cechuje ją raczej zgoda na świat jako taki. Nie ma co się dziwić, ma przecież swój likier, wymyśliła sposoby na kompensację cierpienia.
Protagonistka drugiego opowiadania również egzystuje – a raczej wegetuje – w izolacji. Nie jest to jednak świadomy eskapizm (jak w przypadku Eli), ale wynik wypadku. Bezimienna bohaterka – nieco to wytarty sposób na uwypuklenie jej hologramowej tożsamości – jest osobą niepełnosprawną, od wielu lat przykutą do łóżka, nad którą niestarannie opiekę sprawuje matka. Rytm jej życia wyznaczony jest przez kolejne posiłki, odwiedziny rodzicielki, zmiany krajobrazu za oknem, erotyczne fantazje oraz – tak samo, jak w przypadku pierwszego opowiadania – snujące się rozważania. Tutaj przybierają one formę apologii nicości i krytyki niesprawiedliwego świata, gdzie jedni są zdrowi i piękni, a inni żyją na uboczu, nierzadko w niezmienionej pielusze, targani seksualną frustracją i resentymentalną zawiścią. Mimo to, również w przypadku tego opowiadania nie sposób mówić o jednoznacznej awersji do istnienia, skoro ostatnie słowa bohaterki brzmią: „Mamo, bardzo kocham życie. I ciebie”. W perspektywie całego tekstu przywołany fragment wcale nie brzmi tak ckliwie.
W świecie skompromitowanych wartości intelektualnych – trochę się tutaj sarka na symfonie Beethovena, wystawne muzea i dzieło Seneki – dowartościowane są zmysły. Akcenty rozłożone są następująco: pierwszym opowiadaniu faworyzowany jest wzrok, a w drugim – słuch. Jeśli bohaterka pierwszego tekstu niemal obsesyjnie odhacza najsubtelniejsze zmiany krajobrazu, to bohaterka drugiego zdaje się odkrywać (śladem Schopenhauera?) metafizyczny potencjał sfery audialnej. Wyraźnie słyszy nie tylko krzątanie się matki po kuchni, ale też samoistne dźwięki wydawane przez kolejne przedmioty: “szafkę, łóżko, futrynę okienną”, oraz oczywiście drewnianego tulipana – o którym dowiadujemy się, że “(…) już nie potrzebuje wody, bo przestał być żywym drzewem” – stanowiącego w sumie ładny symbol opowieści o procesie wygaszania życia pozbawionego życia.
U Eli z Zapomnianej krainy jest podobnie: absurd istnienia daje się we znaki przez uwydatnienie (jakże typowe) odklejenia się słów od rzeczy, a dalej anonimizację kolejnych obiektów. Postępująca atrofia obrazu racjonalnego świata przekłada się dalej na rozszczelnienie konwencji realistycznej – w obu opowiadaniach do głosu dochodzi realizm magiczny. Ela na przykład spotyka dziewczynkę, która przedstawia się jako jej córka, prosi o jedzenie i obiecuje pomagać życzliwą obecnością. Bohaterka Drewnianego tulipana konwersuje z tajemniczym głosem, w którym się zakochuje. Elementy “magiczne” (zjawy?) są nienachalnie wplecione w bieg fabuły, choć robią wrażenie wygodnych literackich urządzeń, za pomocą których można łatwo i jakby nie chcąc męczyć czytelnika, przekazać określone treści.
Lektura Wojasińskiego nieuchronnie prowadzi do myślenia o literackich rodowodach tej prozy. Tak dążenie do izolacji, jak skazanie na nią, może kojarzyć się z powieściami Thomasa Bernharda, choćby Kalkwerkiem. Chwilę później do głowy przychodzi dzieło innego piewcy pustki, Samuela Becketta, którego obecność w tekście jest niepodważalna. U Wojasińskiego rymują się z twórczością irlandzkiego modernisty na przykład motywy bezruchu i bezczasu. W obu opowiadaniach codzienność – sprowadzona do korelatów dźwięków i barw – znosi różnicę między “wcześniej” i “później”. Dochodzi nawet do dewaluacji tych pojęć i ustanowienia czasowości bohaterką książki. Postaci autora Sióstr wiją się więc w czasie, który konsystencją przypomina kleik i naprowadza na historię absurdalnego oczekiwania Vladimira i Estragona z Czekając na Godota. Z kolei skupienie na głębszych pokładach przyziemności może kojarzyć się z prozą Waldemara Bawołka (na przykład Furtką przy dozorcy).
Zapomniane to dwie opowieści o stanie zawieszenia i melancholijnej refleksji, będącej jedyną rękojmią obecności w świecie, w którym wszystko z góry skazane jest na przeminięcie. Praca myśli trwa tutaj w oderwaniu od rzeczy i służy przede wszystkim własnemu trwaniu. Wojasiński napisał tekst „uczciwy”, to znaczy taki, który wcale nie obiecuje więcej, niż może dać. Jest to solidna i niezbyt elektryzująca proza, która przez ześrodkowanie na „peryferyjnych” perspektywach, rekonfiguruje dominujące sposoby rozumienia świata.
Właśnie skupienie na odkrywaniu miękkiego środka oraz próbach zabiegania o bliskość – ale też umiejętność opisu tych psychicznych kłębków – stanowi jedną z mocniejszych kart kujawskiego pisarza. Autor przekonuje, że w świecie chorym na nieobecność – wydarzeń, spełnień, znaczeń – opowieść nie jest estetycznym zbytkiem, ale znakiem trwania i narzędziem autoterapii – nawet jeśli, jak w tym przypadku, jest to opowieść ograna na schematach literackich i korzystająca z przejrzystych odniesień. Gdyby jednak ktoś nie chciał przystać na takie zaokrąglenia, mógłby w odwecie przytoczyć wypowiedź Eli. Tylko właśnie, jak to szło? Aha: “Wegetacja to największa głębia życia. Jedyna”.
Ilustracja: Gabi Welc