Późna twórczość poetycka Czesława Miłosza zawiera paradoksy: poeta zachwyca się udami przechodzących kobiet, chwilę później snuje rozważania teologiczne.
Również postawa życiowa samego Miłosza była pełna sprzeczności. Z jednej strony, poeta pozostał przedstawicielem przedwojennej, lewicującej inteligencji, której stosunek do struktury i rytuałów Kościoła, mimo tradycyjnego wychowania, był zdystansowany, podszyty ironią i poczuciem wyższości (czego nigdy nie zapomnieli mu jego prawicowi krytycy). Z drugiej strony, autor „Ocalenia” brał czynny udział w intelektualnym życiu chrześcijaństwa XX wieku: korespondował, następnie przyjaźnił się z Tomaszem Mertonem; znał myśl najważniejszych teologów francuskich; przed śmiercią prosił o błogosławieństwo Jana Pawła II, który zresztą kilkukrotnie gościł go w Castel Gandolfo.
Zachwyt nad światem
W tomiku To znajduje się wiersz, który na pierwszy rzut oka nie pasuje do reszty metafizycznych utworów umieszczonych w zbiorze. Jego pełny tytuł brzmi: Uczciwe opisanie samego siebie nad szklanką whisky na lotnisku, dajmy na to w Minneapolis. Jeśli uznać, że utwór ma charakter konfesyjny, a liryczne „ja” jest tożsame z postacią autora, można się zdumieć szczerością wyznania:
Moje uszy coraz mniej słyszą z rozmów, moje oczy słabną, ale dalej są nienasycone.
Widzę ich nogi w minispódniczkach, spodniach albo w powiewnych tkaninach,
Każdą podglądam osobno, ich tyłki i uda, zamyślony, kołysany marzeniami porno.
Poeta dobrze zdaje sobie sprawę, że te wersy mogą zbulwersować czytelnika. Ich Autor ma przecież prawie dziewięćdziesiąt lat. Stąd autoironiczne:
Stary lubieżny dziadu, pora tobie do grobu, nie na gry i zabawy młodości.
Zaraz jednak następuje tłumaczenie:
Nieprawda, robię to tylko, co zawsze robiłem, układając sceny tej ziemi z rozkazu
erotycznej wyobraźni.
Nie pożądam tych właśnie stworzeń, pożądam wszystkiego, a one są jak znak
ekstatycznego obcowania.
W poetyckim opisie świata można skierować się ku konkretowi lub ku idei. Miłosz pozostaje realistą, w szlachetnym znaczeniu tego słowa. Nie interesuje go abstrakcja, zostaje wierny przyziemnym szczegółom codzienności. A przecież składają się na nie właśnie „tyłki”, „uda”, „minispódniczki”. Gdyby chodziło tylko o to, wiersz byłby po prostu zapisem erotycznej wyobraźni. Poeta kieruje jednak uwagę głębiej. Obiekty pożądania są znakami, które odnoszą się do tajemnicy istnienia. Wywołują ekstatyczne, pełne zachwytu doznanie. To, co składa się na sferę profanum, zostaje podniesione do rangi sacrum.
Oczywiście, poetę zdumiewa urządzenie świata, piękno całościowe. Ale jego uwaga koncentruje się przede wszystkim na pięknie jednostkowym, jednorazowym. Nie tyle wszystkie kobiety świata są piękne, ile jedna konkretna kobieta powoduje zachwyt (jak ta spotkana w paryskim metrze i opisana w Esse; jak Koleżanka z tomiku Druga przestrzeń, której imię już dawno zapomniał). Później przychodzi refleksja ogólna, ale bodźcem zawsze jest konkret.
W twórczości Miłosza „od zawsze” wyraźny był element zachwytu nad codziennością. Jak pisał do niego w liście Konstanty A. Jeleński: „Może tylko podziw uratuje mnie. Mogłoby to być godnym motto Twojej poezji (…)”. Na potwierdzenie kilka przykładów z wcześniejszej twórczości poety, od kontemplacji świata widzialnego:
Dzień taki szczęśliwy.
Mgła opadła wcześnie, pracowałem w ogrodzie.
Kolibry przystawały nad kwiatem kapryfolium.
(Dar)
poprzez opis zdumienia:
Kiedy księżyc i spacerują kobiety w kwiaciastych sukniach
Zdumiewają mnie ich oczy, rzęsy i całe urządzenie świata.
(Kiedy księżyc)
aż po autoironiczną refleksję nad powołaniem poety:
Panie Boże, lubiłem dżem truskawkowy
I ciemną słodycz kobiecego ciała.
Jak też wódkę mrożoną, śledzie w oliwie,
Zapachy: cynamonu i goździków.
Jakiż więc ze mnie prorok? Skąd by duch
Miał nawiedzać takiego? Tylu innych
Słusznie było wybranych, wiarygodnych.
A mnie kto by uwierzył? (…)
(Wyznanie)
Zachwyt dziewięćdziesięcioletniego poety nad minispódniczkami nie jest niczym nowym, to raczej przejaw jego konsekwencji w postrzeganiu świata. Poprzez zdumienie nad barwnymi sukienkami kobiet „mogłaby wreszcie wyniknąć prawda ostateczna”. Już jednak w tym zdaniu zachodzi pomieszanie, którego wyrazem są pytania postawione w ostatnim z przywołanych utworów. Powołanie poetyckie należy do rejestru powinności wysokich (tak, co wynika z niepoetyckich wypowiedzi, rozumiał je Miłosz). Poeta to ten, kto za pomocą słów dociera do esencji rzeczywistości, „ocala” to, co najistotniejsze. Inaczej jego poezja staje się
Wspólnictwem urzędowych kłamstw,
Piosenką pijaków, którym ktoś za chwilę poderżnie gardła,
Czytanką z panieńskiego pokoju.
(Przedmowa)
Natchnienie wiąże się także z tajemnicą. Zawiera w sobie elementy profetyczne. Rodzi się pytanie: skąd to powołanie w kimś, kto jest miłośnikiem przyziemności: dżemu truskawkowego, uciech cielesnych? Być może – w świetle poetyckiego zapisu Miłosza – poeta, by pełniej opisać świat i ocalić go od zapomnienia, musi doświadczyć elementów codzienności i „zanieść je tam, skąd przyszedł”.
Wiara – niewiara
Wymiar teologiczny późnej poezji Miłosza jest kluczowy dla zrozumienia tego okresu jego twórczości. Jan Błoński przytaczał anegdotę, jak podczas prywatnego spotkania zapytał Miłosza, czy wierzy w Boga. W odpowiedzi usłyszał: „Tak, ja siebie uważam za chrześcijanina”. Błoński wyznał, że wówczas wiele wierszy z dorobku poety wydało mu się bardziej zrozumiałych. Wymiar religijny stanowi zresztą centrum ostatnich tomików Noblisty, od Dalszych okolic aż po Wiersze ostatnie. Jak czytamy w pierwszych wersach Traktatu teologicznego:
Dlaczego teologia? Bo pierwsze ma być pierwsze.
Zwrot ku transcendencji nie wiąże się u Miłosza z pewnością wiary, osiągnięciem spokoju ducha, samozadowoleniem. Jego poezja zawiera w sobie paradoks, najpełniej wyrażony
w wersach:
Miejcie zrozumienie dla ludzi słabej wiary.
Ja też jednego dnia wierzę, drugiego nie wierzę.
(Miejcie zrozumienie)
Wiara jest rzeczywistością dynamiczną, ulotną, dramatyczną. Takie podejście jest bliskie metaforom życia jako duchowej walki, bliskim św. Augustynowi i Ignacemu Loyoli. W tym kontekście zdumiewają kolejne wersy utworu:
Ale jest mi dobrze w modlącym się tłumie.
Ponieważ oni wierzą, pomagają mi wierzyć
(…)
Naturalnie, jestem sceptyczny, ale razem śpiewam,
pokonując w ten sposób przeciwieństwo
pomiędzy prywatną religią i religią obrzędu.
Poprzez kościelną wspólnotę, jak uczy katolicka ortodoksja, wiernemu łatwiej dążyć do zbawienia. Podmiot wiersza, choć sceptyczny, skłania się ku temu twierdzeniu. Tłum, którego religijność często jest bezrefleksyjna, zwyczajowa, pomaga mu wyznawać wiarę. Wspólnota oferuje mu, dość nieoczekiwaną, pomoc.
Jednak w późnych wierszach poeta staje przed Bogiem samotnie i zwraca się do niego bezpośrednio:
W godzinie mojej agonii bądź ze mną Twoim cierpieniem,
Które nie może świata ocalić od bólu.
(Modlitwa)
Rozmowa z Bogiem nie gwarantuje uniknięcia bólu, klęski, cierpienia. Wołanie poety jest podobne do krzyku biblijnego Hioba, staje się nie tyle prośbą o doraźne wybawienie, ile błaganiem o łaskę zbawienia.
Miłoszowe zainteresowania teologicznym wymiarem egzystencji wynikają chyba z poczucia niewystarczalności widzialnego świata i z upartego poszukiwania sensu:
Ktokolwiek uważa za normalny porządek rzeczy
w którym silni triumfują, słabi giną, a życie kończy się śmiercią
godzi się na diabelskie panowanie.
(Coś się narodził)
W innym miejscu:
Ale w tym świecie za dużo ohydy i brzydoty,
Więc musi gdzieś być prawda i dobro, to znaczy musi być Bóg.
(Religia Helenki)
Jeśli istnieje tylko widzialna rzeczywistość i nic poza nią, mówi bohater traktatu, to świat jest banalny, a więc demoniczny. Wiara w Drugą przestrzeń to fundament aksjologiczny życia. Jeśli jej nie ma, „rozdzierajmy szaty, błagajmy, niech nam zostanie zwrócona”. Bóg zaś jest potrzebny jako jedyny gwarant sprawiedliwości i ładu, jako ten, kto uwalnia od „win, prawdziwych i urojonych”. Poetyka ostatnich wierszy Miłosza wcale nie zakłada pewności, w odniesieniu do spraw ostatecznych poeta najczęściej posługuje się trybem warunkowym, użytym nawet w dramatycznej konfiguracji: „Jeżeli Boga nie ma”.
Apetyt i kontemplacja
W przywołanym już Uczciwym opisaniu samego siebie… poeta wyznaje:
Nie moja wina, że jesteśmy tak ulepieni,
w połowie z bezinteresownej kontemplacji, i w połowie z apetytu.
Jeżeli po śmierci dostanę się do Nieba, musi tam być jak tutaj,
tyle że pozbędę się tępych zmysłów i ociężałych kości.
Dwoistość ludzkiej natury jest paradoksalna: z jednej strony przyziemne, erotyczne fantazje, z drugiej transcendentalne dążenie do Absolutu. Uczciwe opisanie… prezentuje tę samą rzeczywistość, tylko z innej strony. Niebo zawierać w sobie będzie składniki dobrze znane: „kolor irysów, paryską ulicę w czerwcu o świcie”. Kontemplacja (taka jak w wierszu Po, nieoznaczająca wcale oderwania od życia: „Rzeka płynęła dalej przez dębowe i sosnowe lasy. / Stałem w trawach po pas, wdychając dziki zapach / żółtych kwiatów”) i zachwyt nad prozaicznymi elementami codzienności nie wykluczają się, choć przynależą do innych porządków: sacrum i profanum. Między nimi istnieje napięcie, ale w poezji Miłosza oba należą do tej samej rzeczywistości. Jak to tłumaczyć? Zaproponuję dwie krótkie interpretacje.
Miłosz nieśmiało wierzy w apokatastasis, czyli przywrócenie rzeczom stworzonym ich pierwotnej doskonałości:
Jeżeli Bóg wcielił się w człowieka, umarł i zmartwychwstał,
Wszelkie ludzkie zajęcia są godne uwagi
Tylko w tym stopniu, w jakim od tego zależą,
To znaczy zyskują sens przez to wydarzenie.
(Albo – albo)
W poetyckim myśleniu poety tylko Chrystus nadaje sens rzeczywistości. Pokonanie przez niego śmierci daje nadzieję innym na ich ostateczne zwycięstwo nad pustką i nicością. Zbawienie dokona się w sensie indywidualnym, ale też całościowym. Jak pisał wspomniany już Błoński, „dzięki zmartwychwstaniu Chrystusa całe piękno profanum zostanie przeniesione w doskonałość sacrum”. W takim ujęciu wszystko co przyziemne, wraz z człowiekiem, zostaje ocalone. Wszystko jest więc warte uwagi.
Można by jeszcze inaczej, bez uciekania się do chrześcijańskiej nadziei. Nawet jeśli nic nie przetrwa na świecie, to i tak nie obniża to wagi codziennych doznań. Cóż, jeśli dzisiejszy wschód słońca nie powtórzy się już nigdy? Cóż, jeśli piękna twarz nie zatrzyma na zawsze swojej urody? Piękno, także to przyziemne, ulotne, chwilowe, nie może zbawić świata, ale może go ukołysać. A wówczas możemy odpocząć, jak Miłoszowy Orfeusz, „z policzkiem na rozgrzanej ziemi”.
Damian Jankowski