Przyjdą buntownicy znad Sekwany, wszyscy Czerwoni.

Zimnymi płomieniami spalą moje Szaty, pokaleczą język ludzki.

Zbrukają świętość, która była Podporą Świątyni, zniszczą oczy ludzkie.

 Zapowiedziani przez płaczącego nad koniem Niemca.

Nostradamus (C2, p.54)

Jedną z sytuacji, w których doświadczenie literaturoznawcze ratuje przed popadnięciem w zbiorową histerię, jest kwestia przepowiedni dotyczących końca świata. Chodzi tutaj zwłaszcza o ostatni wysyp wszelkich „znaków” nadchodzącej katastrofy, dzięki którym media mogły produkować (niewielkim nakładem pracy) kolejne newsy: naprawdę trudno było przeżyć jeden dzień bez kontaktu z kolejnym „zwiastunem” rychłego kresu dziejów. Zdrowy sceptycyzm i fakt, że między rokiem 1991 a 2012 przeżyłem kilkanaście końców świata na nic zdają się w sytuacji, gdy zza rogu już wygląda kolejny profeta, gotowy opowiedzieć nam o zagładzie ludzkości. Jedyną skuteczną obroną jest w tym wypadku teoria literatury.

Tegoroczny koniec świata przepowiedzieli Majowie, jednak dużo ciekawszym zjawiskiem dla kogoś, kto chce sprawdzić (a więc i rozbroić) przepowiednie z punktu widzenia literaturoznawczego, jest niekwestionowany mistrz poprzednich ostatecznych katastrof – Michel de Nostredame. W jego przypadku pojęcie różnorodnych „funkcji autora” sformułowane przez Michela Foucault w tekście Kim jest autor? świetnie sprawdza się w działaniu. Francuz pisze tak:

Funkcja autora jest wynikiem złożonej operacji, tworzącej pewną racjonalną całość zwaną autorem. (…) to, co chcielibyśmy w jednostce określić mianem autora (lub to, co z jednostki czyni autora), jest wyłącznie mniej lub bardziej psychologiczną projekcją naszego sposobu obchodzenia się z tekstem.

Operacja, o której mówi Foucault, w zależności od miejsca danego tekstu w danej epoce/kulturze, przebiega różnie. Kim innym jest autor traktatu matematycznego, kim innym poradnika dla pań domu, kim innym wreszcie – autor o statusie profety. Każdy z tych trzech autorów warunkuje inne podejście do tekstu, który mu przypisujemy inne kryteria jego oceny, inne miejsce w „tradycji”. Ważne jest, co Foucault pisze pod koniec: „autora” tworzą czytelnicy, projektujący na określony zbiór tekstów sposoby jego odbioru. Jeśli przyjrzymy się teraz pięciu stałym kryteriom strukturowania się autorów na gruncie kultury europejskiej, które Foucault przytacza za św. Hieronimem, i porównamy je z postacią Nostradamusa, będziemy musieli poddać rewizji to, o  j a k i m właściwie autorze mówimy. Bardzo szybko możemy zobaczyć, że profeta nam się rozdwaja. Z jednej strony jest Nostradamus – obiekt rzetelnych opracowań historycznych, człowiek renesansu działający na polu medycyny, astrologii i kulinariów, z drugiej „Nostradamus” – bohater filmów z History Channel, tworzący przepowiednie starzec obdarzony tajemną wiedzą, o którym (w odniesieniu do kryteriów Foucaulta) chciałbym teraz napisać.

Kryteria „autor-miernik poziomu tekstów” i „autor-jedność stylu” odpadają w jego przypadku nieomal automatycznie. Teksty de Nostredame’a praktycznie nie funkcjonują w regularnym obiegu, spotykamy się z nimi najczęściej w postaciach zniekształconych hybryd tekstowych[1]. Dostęp do niezafałszowanych tekstów Nostradamusa był już utrudniony w XVI wieku – liczne kopie jego pism miały to do siebie, że każda z nich różnicowała się pod piórem innego kopisty. Określenie korpusu materiałów, który moglibyśmy zgodnie podpisać jako „teksty Michela de Nostredame”, utrudnia również współczesna praktyka albo tworzenia „nowo odkrytych” przepowiedni profety, albo zmieniania już istniejących (wziętych oczywiście z drugiej ręki). Świetnie widać to na przykładzie tego, jak stworzono czterowiersz dotyczący zamachu na WTC: po prostu wycięto z różnych czterowierszy odpowiednio sugestywne fragmenty, naciągnięto tłumaczenie tak, aby pojawiły się w nim „dwie wieże” i przepowiednia była gotowa. Kryterium „autor-dany moment historyczny”, biorące pod uwagę to, czy w danym tekście nie ma mowy o wydarzeniach znacznie przekraczających czas, w którym żył jego autor, także musi zostać odrzucone. Aby zostać uznanym za przepowiednię „Nostradamusa”, tekst musi z zasady mówić (w oczach interpretatora) o wydarzeniach dotyczących przyszłości. Kryterium chronologicznej tożsamości tekstu i autora musi być tutaj zakwestionowane.  Jedyne z podanych przez św. Hieronima kryteriów, które działa w przypadku autora, jakim jest „Nostradamus”, będące jednocześnie najważniejszym ze wszystkich, to kryterium „autor-zasada bezwyjątkowej jedności pisania”. Mamy bowiem do czynienia, od strony czytelników, z nostradamizacją odbioru tekstów, czytaniem ich zgodnie z pewnym mitem, od strony autorów przepowiedni – z wchodzeniem w kostium „Nostradamusa”, projektującym odpowiedni typ lektury.

Jako przykład niech posłuży cytat, którym opatrzyłem artykuł. Mniej więcej do tego miejsca był cytatem z „Nostradamusa”, w którym przepowiada on niszczycielskie praktyki poststrukturalizmu. Teraz, kiedy przyznaję się do tego, że od początku do końca to efekt mojej inwencji twórczej, niepokojący czterowiersz staje się tylko figurą retoryczną, dzięki której mogłem wykazać działanie funkcji autora w praktyce. Przypisanie autorstwa dowolnego fragmentu tekstu szesnastowiecznemu profecie automatycznie zmienia nas w czytelników praktykujących alegorezę. Umberto Eco w tekście Nadinterpretowanie tekstów nazywa taki odbiór „semiozą hermetyczną”, nawiązując tym samym do wszystko tłumaczącego sposobu patrzenia na świat, wywodzącego się wprost ze średniowiecza. Aby zmienić się w hermetyka, wystarczy przeprowadzić prostą operację. Bierzemy coś znanego (1) i równamy doń coś nieznanego (x). W postaci prostego równania, wygląda to tak: x=1. Średniowieczni hermetycy zakładali, że rzeczywistość to księga boskiego planu oczekująca poznania (1), dzięki czemu przy odrobinie wysiłku każde zjawisko (x) mogło być interpretowane w porządku egzegezy biblijnych tekstów. Oczywiście, abyśmy mogli powiedzieć, że coś jest tożsame z jedynką, musimy dokonać szeregu przekształceń semantycznych, uzasadnić postawienie znaku równości. Eco podaje listę czternastu sposobów kojarzenia czegokolwiek z jedynką, zaczerpniętych – co znamienne – z szesnastowiecznego podręcznika ars memoriae:

  1. Kryterium podobieństwa (…) (dziesięć liczb jako nazwy dziesięciu przykazań), kryterium metonimii i antonomazji (Atlas jako nazwa astronomów lub astronomii, niedźwiedź jako nazwa człowieka porywczego (…) )
  2. Kryterium homonimii: zwierzę pies jako nazwa konstelacji Psa.
  3. Kryterium ironii lub kontrastu: głupiec jako nazwa mędrca.
  4. Kryterium znaku: trop wilka jako nazwa wilka (…)
  5. Kryterium słowa o innej wymowie: sanum  jako nazwa sane.
  6. Kryterium podobieństwa imienia: Arista jako nazwa Arystotelesa (…)

14.  I wreszcie skojarzenie czysto idiolektyczne: dowolne coś jako nazwa dowolnej rzeczy do zapamiętania.

Za nostradamizację tekstów odpowiada więc sztafaż klasycznej retoryki, połączony z jednoczesnym rozciąganiem zasady podobieństwa (bez stopniowania tego, co jest bardziej/mniej przyległe do czegoś) na ogół rzeczywistości. Eco podaje przykład: między rzeczownikiem „krokodyl” a przysłówkiem „podczas” istnieje minimalny stosunek – pojawiły się w tym samym zdaniu. Paranoik, podążający ścieżką semiozy hermetycznej, będzie roztrząsał to, dlaczego Eco postawił obok siebie te właśnie wyrazy – i zapewne coś z tego wyciągnie, stosując się do kryteriów umożliwiających przekonanie, że x=1. W pewnym sensie jest to nawet pocieszające: dzięki nostradamizacji możemy obserwować w naszej kulturze zjawisko, które na dobrą sprawę rozwijało się kilkaset lat temu na gruncie średniowiecza i renesansu.

Wróćmy do „Nostradamusa” i Foucault. Wymieniona powyżej praktyka nadinterpretacyjna, związana z podpisaniem danego tekstu przez bohatera filmów z History Channel, umożliwia także (w świetle tekstu Kim jest autor?) uznanie „Nostradamusa” za kogoś, kogo Francuz określa skomplikowanym terminem „autora transdyskursywnego”. Chodzi o rzecz dość prostą: Freud nie jest tylko autorem Wstępu do psychoanalizy, ale również całej współczesnej psychoanalizy. Innymi słowy – wiedeński autor stworzył możliwość (i regułę) praktycznie nieskończonego tworzenia kolejnych tekstów. Foucault pisze tak o wyjątkowości fundatora dyskursu:

Jeśli ktoś powiada, że Freud był założycielem psychoanalizy, to nie oznacza to, że znaleźć w niej można pojęcie libido lub techniki analizy marzeń sennych (…) oznacza natomiast, że Freud dopuścił do powstania pewnej ilości różnic w stosunku do swoich tekstów, pojęć i hipotez, różnic, na których zbudowany został dyskurs psychoanalizy.

Francuz nie zajął się jednak osobliwością „Nostradamusa” – autora, jakim był Freud, tyczy się większość kryteriów św. Hieronima, „Nostradamus” zaś to autor dość widmowy, a przez to tym bardziej produktywny. Za pomocą „tajemniczego mędrca z XVI w.” (przypominam – będącego naszą projekcją postaci historycznej) niezliczona ilość autorów stworzyła książki, filmy, utwory muzyczne, albo, w skrajnych przypadkach, sekty. Nostradamizacja tekstów, a więc opisana wyżej praktyka interpretacyjna i twórcza, może przenosić się na dowolne dzieło kultury.

Gdzie zatem powstał „Nostradamus”? Wszystko wskazuje na to, że fundator ważnego nurtu współczesnej popkultury powstał dzięki dwóm trudnym do wytropienia zjawiskom, które trawią kulturę od jej początków: dzięki plotce i niezrozumieniu. Nostradamus pochodził z rodu patriarchów Izraela, głosił heliocentryzm, wyrzucono go z medycyny przez jego niecodzienne i niepopularne poglądy, pogrzebano go na stojąco z kawałkiem metalu na szyi, aby utrudnić mu powstanie z grobu – takie i wiele innych informacji potwierdzanych wyłącznie przez autorytet przekazującego, które zapisywali kolejni jego komentatorzy, odpowiadało za powstanie „Nostradamusa”. Jeśli dodamy do tego praktykę współczesnego ignorowania specyfiki tekstów dawnych, otrzymujemy znanego nam mitycznego, wszechwiedzącego mędrca, który przepowiedział wszystko, łącznie z Gangnam Style[2]. Oto ironia ponowoczesności – zwulgaryzowane praktyki hermetyczne służą teraz do zarysowania podobieństwa między tekstem z XVI wieku a ostatnim hitem YouTube’a.

Jeśli rozbroiliśmy już profetę i jego/nie jego przepowiednie, to możemy zastanowić się, czy autor „Nostradamus” może umrzeć (w sensie barthesowskim)? Tu, razem z pozytywistami, musimy rozłożyć ręce w geście rezygnacji nad oporem, z jakim spotykają się działania uświadamiające. Historycy, którzy starali się opisać Nostradamusa, nie wikłając się w jego związki z bliźniaczym bratem, ponieśli komercyjną klęskę – po prostu mało kto z potencjalnych odbiorców ich książek (a więc osób, które wierzą w „Nostradamusa”) dowiedział się o ich istnieniu. Ich teksty są z rzadka tłumaczone na inne języki; wystarczy krótki przegląd katalogu Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego, aby przekonać się, że łatwiej jest tam znaleźć sto interpretacji „Nostradamusa” niż jedną porządną książkę o Nostradamusie. „Nadmiar zdziwienia”, który Eco rozpoznaje jako impuls do semiozy hermetycznej, a które obecnie możemy określić jako jeden z modus operandi współczesnej głupoty (lub cynizmu), będzie nam chyba towarzyszył wiecznie. Aż do końca świata.

Łukasz Żurek

 


[1]Jak słabo w Internecie przebijają się głosy krytykujące „Nostradamusa”, pokazuje blog Petera Lemesuriera (http://nostradamusthefacts.blogspot.com/). Czterech użytkowników śledzących jego wpisy to naprawdę internetowa śmierć.

One Comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *