
Stanisławowi Lemowi
Legenda wydziału jest legendą budynku. Nigdy nie odwiedziłem polonistyki w Krakowie, ale nie raz słyszałem mityczną nazwę „Gołębnik”. Warszawska polonistyka nie mieści się w legendarnym budynku (chyba). Być może zmieni się to za sprawą powieści Nepos. Z życia polonu Tomasza Jędrzejewskiego.
Zacznę od wyznania. Jędrzejewski dość wiernie i bez żenady sportretował środowisko osób, które znam i z którymi widuję się na co dzień – jako doktorant w Instytucie Literatury Polskiej. Pośród bohaterów licznie reprezentowani są na przykład staropolanie: Radosław Rusnak, Roman Krzywy czy wreszcie Jacek Głażewski („Kapłan polskiej humanistyki”). Książka jest wyraźnie osadzona w rzeczywistości akademickiej, dość powiedzieć, że w Neposie „występuje” m.in. aktualny kanclerz UW, mgr inż. Jerzy Pieszczurykow. W spisie bohaterów odnajdą swoje nazwiska również ci wykładowcy i pracownicy wydziału, którzy się tego nie spodziewają, bo Jędrzejewskiego wcale nie znają.
Powieść środowiskowa? Raczej próba stworzenia mitu Wydziału. Ile pięter liczy budynek polonistyki? Bystrzacy powiedzą, że pięć (czyli tyle, ile obsługuje winda). Nieprawda, bo pięter jest siedem – śmieje się Jędrzejewski. Szóste od biedy dałoby się wskazać, mam tu na myśli niedostępne dla studentów poddasze. Ale siódme? Na tym nie koniec. Zdumiewające, że umyka powszechnej uwadze ten osobliwy fakt: otóż na warszawskim polonie nie istnieje sala numer 5. Kto nie wierzy, niech sprawdzi, jakie sale sąsiadują ze słynną „czwórką”. Ale czy na pewno „piątka” nie istnieje? Do tej wątpliwości dorzućmy jeszcze jedną: gdzie składowane są najcenniejsze cymelia Biblioteki im. Wacława Borowego? „Na polonie – pisze Jędrzejewski – tuż po wojnie zawiązały się tajne struktury. Trzydzieści, czterdzieści osób. Rodzaj kulturalnej konspiracji. To trwa do dziś. Żyjemy poza oficjalnym nauczaniem. Tajne komplety. Teatr. Konspiracyjna sekcja biblioteki pod opieką pana Marcina: książki dla wybranych”.
Nietrudno rozstrzygnąć, ile fantazji, a ile prawdy znajduje się w Neposie. Jędrzejewski niewątpliwie próbuje stworzyć atmosferę tajemniczości wokół budynku polonistyki. Faktem jest, że pod budynkiem mieści się bunkier z okresu tużpowojennego. To żaden sekret – zadaszenie tego bunkru znajduje się na tyłach wydziału. Podczas Dni Polonistyki studenci używają niewysokiego murku w charakterze ławki. Łatwo też wytłumaczyć, dlaczego bunkier mieści się akurat pod polonistyką – oczywiście nie z troski o sól tej ziemi. Po prostu polonistyka ma szczęście sąsiadować z rektoratem. Ze studenckich doświadczeń wiem też o istnieniu korytarza na poddaszu (można się do niego dostać bodaj na jeden sposób, tj. przez drzwi znajdujące się w sali 50). Ale mowa tu rzecz jasna o zakamarkach, jakich pełno w każdym takim budynku.
Nepos jest zbiorem scen rodzajowych, które jednak układają się w spójną opowieść. Grupa studentów tworzy konspiracyjne stowarzyszenie w jednej z sal na poziomie -2, nazywanej „tajną sekcją” Biblioteki im. Wacława Borowego. „Wszystkie sygnatury poprzedzone dwiema gwiazdkami – czytamy – odsyłają do tej sekcji biblioteki. Zwykły student, który wypisze taką sygnaturę, dostaje informację, że książka jest niedostępna”. Młodzi chłopcy i dziewczęta wypełniają czas żywiołowymi wymianami poglądów, wystawianiem tajnych sztuk teatralnych oraz cyklicznymi zabawami. Ich początkowy entuzjazm topnieje, gdy wytwarza się podział na frakcje „promienistych” oraz „nepotów”. Z czasem antagonizm obu grup narasta. W dodatku o działalności wywrotowców dowiaduje się kanclerz Uniwersytetu, który chciałby jednym gestem zasypać studenckie podziemie. Członkowie obu zrzeszeń podejmują heroiczną próbę ocalenia tego, co dotychczas udało im się stworzyć.
Fantazja filologa? Gombrowiczowski kryminał? Zapewne i jedno, i drugie. Aluzje historycznoliterackie są czytelne. „Promieniści” to nazwa związku studentów założonego przez Tomasza Zana w 1820 roku. Ich działalność sprowadzała się do wspólnych biesiad na otwartym powietrzu, czytania literatury i organizacji zawodów sportowych. Jędrzejewski obchodzi się z tym odniesieniem raczej frywolnie. Jego „promieniści” marzą o przeprowadzeniu „rewolucji z wysokiego szczytu”, w przeciwieństwie do „nepotów”, którzy zadowalają się ruchem dośrodkowym, „przyjaźnią, a nie dominacją”. „Promieniści” głośno krzyczą i chcą wychodzić do ludu, podczas gdy „nepoci” tworzą tajne struktury i wzajemnie myją sobie ręce.
Dociekliwsi dopatrzą się tu sporu ideowego, przeniesionego zresztą żywcem z pierwszej połowy XIX wieku. Nepota Jan Barański, opisany z wyraźną czułością, reprezentuje opcję reakcyjną. Nie wychylać nosa poza struktury, które samemu się stworzyło i które zna się jak własną kieszeń. Być panem we własnym domu. Barański jest po trosze kantystą. Po drugiej stronie barykady pręży się panna P., gotowa zawierzyć mrocznym siłom, które porwą ją nie wiadomo gdzie. Rewolucja, przewrót, zmiana świata… – w końcu „ostatni raz w życiu mam dwadzieścia dwa lata”. Konflikt Barańskiego i panny P. to konflikt starości z młodością.
O wymowie ideowej decyduje również tytuł: Nepos. Wbrew pozorom Jędrzejewskiemu nie jest bliżej do „nepotów” niż „promienistych”. Znajduje się raczej poza tym sporem. Zwraca uwagę kontaminacja słów „epos” i „nepotyzm”, zagrywka raczej czytelna. Uwaga odbiorcy eposu ogniskuje się na dziejach bohatera, zwykle tylko jednego. Ale Jędrzejewski pisze nepos, a nie epos: bohaterami są u niego wszyscy – kreśli się tu dzieje koleżków, którzy wespół tworzą wspólnotę heroiczną. Nepos to epos à rebours, swoisty n(ie)epos.
Wszystko to rzecz jasna z przymrużeniem oka. Głos wszechwiedzącego narratora jest wyciszony i subtelny, kiedy jednak trzeba – wyraźnie zaakcentowany. Ironia, jak u Prusa, zawiera dużą dozę czułości, miejscami to czułość dyktuje Jędrzejewskiemu zdania. Niczym w urokliwym fragmencie, którego nie waham się pokazać w całości:
„Gdybym mógł wcisnąć rewind w starym magnetofonie albo lepiej – na odtwarzaczu VHS, który znają wszyscy pamiętający lata dziewięćdziesiąte, zrobiłbym to. Wtedy ludzie siedzący teraz przy jednym stoliku znaleźliby się w Radomiu, Suwałkach, Nałęczowie, Radzikowie, Gródku i w innych miastach lub wioskach. Dobrze byłoby wyjść za nimi z mieszkania po siódmej rano (22 listopada 2003: Warszawa – jedenaście stopni, Lublin – dziesięć stopni, Suwałki – siedem stopni), śledzić ich, kiedy idą do szkoły, do sklepu, do domu, na boisko. Nie daje spokoju myśl, że jedno wspólne zainteresowanie, które te dzieci przejawiały na przykład w 2003 albo 2005 roku, sprawiło, że teraz siedzą przy kawie wokół jednego stolika. Trudno uwierzyć w ten stolik jako punkt w kosmosie”.
Takich passusów nie ma w Neposie wiele, ale dzięki temu łatwiej je docenić.
Całość wieńczy indeks osobowy, mocny punkt książki. Nie trzeba być znawcą powieści oświeceniowej, by dostrzec inspiracje tradycją rokoka. Jędrzejewski bawi się (tylko z pozoru) sztywną formą indeksu: w spisie pojawiają się postacie przypadkowe, tworzące wspólnotę tak absurdalną, że aż zabawną: Bogusław Linda („Ur. 1952. Aktor”) występuje obok Hezjoda („Ur. w IX albo VIII wieku pne. Najstarsza z postaci występująca w neposie”) oraz Tadeusza Komendanta („Wykładowca, literaturoznawca, ciekawy człowiek i krytyk. Obrażony na teatr”). Lekkość, frywolność, figlarność – oto są ideały, które przyświecały autorowi „Indeksu”.
Jędrzejewski nie ukrywa, do jakich tradycji nawiązuje. Była już mowa (co nie powinno dziwić[1]) o micie filomackim. Duchy Zana, Mickiewicza, Czeczota i innych studentów wileńskiego uniwersytetu są w tej książce obecne. Ale trudno mówić o epigonizmie czy tym bardziej uzurpacji. Trawestując Tołstoja: wszystkie zrzeszenia studenckie są podobne, każde rozpada się na swój niepowtarzalny sposób. Kiedy czytałem Nepos, na myśl przychodzili mi formaliści rosyjscy. Jak charakteryzuje ich Danuta Ulicka (również sportretowana w Neposie), „zamierzony styl bycia [formalistów – AH] utrwalały okoliczności zewnętrzne: prowadzenie wykładów półprywatnych, biesiadno-domowych lub <<perypatetycznych>> oraz swego rodzaju spiskowość spotkań”[2]. To samo robią bohaterowie Jędrzejewskiego: widują się w Fabularnej, na imprezach w prywatnych domach czy w sali numer 5. A widują się po to, by oczywiście gadać, bo gadanie jest istotą studenckości; gadają o dziadku, który znalazł truflę, o papieżu Klemensie VI, o Sejmie Czteroletnim i o tym, że nie mogą w nocy spać. Głoszą idee, by za chwilę je porzucić, a także planują, kombinują, spiskują… „Jedno nam światło twarze zalewa – pisał kiedyś Jastrun – I w krokach wszystkich jest krok każdego”[3].
Nepos to kronika chwili (roku? miesiąca?), próba odmalowania nastroju, który panował na Wydziale Polonistyki, zanim członkowie tajnego zrzeszenia rozeszli się na wszystkie strony świata. Kopie maszynopisu krążą od jakiegoś czasu wśród wydziałowych znajomych Tomasza Jędrzejewskiego. Być może książka będzie wkrótce wydana. Różne są losy powieści sztubackich – nie wszystkie zasługują na publikację. Nepos jest chlubnym wyjątkiem.
Artur Hellich
Zobacz także:
-
O co chodzi w „Zimie miejskiej” Mickiewicza?
-
Tam, gdzie ironia splata się z nostalgią
-
Tekst koleżeński na pożegnanie
[1] Tomasz Jędrzejewski jest historykiem literatury romantyzmu.
[2] Danuta Ulicka, Granice literatury i pogranicza literaturoznawstwa. Fenomenologia Romana Ingardena w świetle filozofii lingwistycznej, Warszawa 1999, s. 348.
[3] Gdzie o tym pisał, lepiej nie wspominajmy.