Kontener drugi: BIO

 

Kontener na odpady BIO budzi wśród przymusowych segregujących niemałe kontrowersje. Nie każdy decyduje się na zainstalowanie tego rodzaju kosza w swoim domu. Jeśli wolno mi snuć przypuszczenia na temat rodzących się prawideł moralności w obszarze segregacji, póki co nie został jeszcze ustanowiony bezwzględny wymóg kompostowania. Dotyczy to szczególnie mieszkańców bloków i kamienic – wówczas bowiem bezpośrednia styczność z cyklem życia staje się, co tu dużo mówić, uciążliwa. Życie wiąże się z rozkładem, rozkład wiąże się ze smrodem, z wyciekającymi płynami, widoczną pracą grzybów.

Pewne pozycje ukazujące cykl natury z punktu widzenia obrzydliwości weszły do kanonu światowej literatury. Z podręczników licealnych wyziera Padlina Baudelaira:

Przypomnij sobie, cośmy widzieli, jedyna,

W ten letni, tak piękny poranek:

U zakrętu leżała plugawa padlina

Na ścieżce żwirem zasianej.

(…)

Słońce prażąc to ścierwo jarzyło się w górze,

Jakby rozłożyć pragnęło 

I oddać wielokrotnie potężnej Naturze

Złączone z nią niegdyś dzieło.

(…)

Brzęczała na tym zgniłym brzuchu much orkiestra

I z wnętrza larw czarne zastępy 

Wypełzały ściekając zwolna jak ciecz gęsta

Na te rojące strzępy.1Ch. Baudelaire, Padlina, przeł. M. Jastrun, w: Ch. Baudelaire, Kwiaty zła. Wybór, oprac. M. Jastrun, Warszawa 1958, s. 53.

 

Mało kogo to dzisiaj szokuje. Znacznie bardziej apelujące do współczesnej wrażliwości pokoleń klęski klimatycznej okazują się teksty z przeciwnego bieguna, tj. apoteozy fizjologii i najprościej rozumianej natury.

Splątany gąszcz traw, chwastów, zielska i bodiaków buzuje w ogniu popołudnia. Huczy rojowiskiem much popołudniowa drzemka ogrodu. Złote ściernisko krzyczy w słońcu, jak ruda szarańcza; w rzęsistym deszczu ognia wrzeszczą świerszcze; strąki nasion eksplodują cicho, jak koniki polne.2B. Schulz, Sierpień, w: tenże, Opowiadania, wybór esejów i listów, oprac. J. Jarzębski, Wrocław 1998, s. 6.

– po co zadajemy sobie trud siania w doniczkach jednorocznych nasionek i stawiamy na balkonach tę żałosną imitację łąki, jeśli nie właśnie po to, by poczuć choćby namiastkę tej dzikiej wolności? Chwast – niegdyś wzgardzany szkodnik, najniższy w hierarchii kwietnego społeczeństwa, dziś – pożądany element wielkomiejskiego krajobrazu. 

Choć Miron Białoszewski sam siebie nazwał „piewcą Marszałkowskiej”, nie sposób pominąć jego zainteresowania przyrodą. Czytelnicy Tajnego dziennika wiedzą, jak często znosił do domu „zielsko”. W jego przestrzeni życiowej natura miesza się z kulturą, tworząc śmieciową symfonię życia. „Wylazłem z mieszkania od siebie, zagraconego obrazami, kawałkami rzeźb, papierami. Tak, sztuka to kupa flaków, gratów. A do tego pretensji”.3M. Białoszewski, Szumy, zlepy, ciągi, Warszawa 1976, s. 5. Flaki i graty. Graty, wiadomo – łyżka durszlakowa, koc Karmel, zardzewiały klucz, całe Obroty rzeczy. Flaki – zgaga, łysienie, zepsute zęby, robaczki pod wycieraczką na placu Dąbrowskiego. Ale też wielkie epifanie mikrożycia. 

Leżę. Nagle patrzę: mucha, ta granatowa, nowocześnie świecąca, lata, bez bzykania, wylata, co? skąd? ano topola w czymś na dziś nowym, w świetle gwiazdy, ma malutkie cienie od dołu, no więc tak, arka na tęczy, tęcza na Bogu, a śmierć dalej, i trąba i archangel? A mucha znów. Ta płodna. Ta żywa. Śpiewająca. Budząca popłochy. Wyleciała. Wleciała znów. Posiedziała. Może nic. Bo pilnuję. Wyleciała. Dałem jej się nawąchać. To na wlot takiej mama Baśki, Baśka, ciotka w krzyk:

– Wielka mucha, chować wszystko! piwnice! klapy! Bo złoży.

Ogromnie płodna. I śpiewająca. I zmysłowa. Kolorowa, piękna właściwie. Jadłem raz – tu na placu – bułę z pasztetową, mam, trzymam jeszcze na jeden dogryz w ręku, stoję w drzwiach, wpada mucha wielka, siada mi na tym, odlatuje, śpiewa jak Bach… ja patrzę, a tu złożone jajeczka na tym, co trzymam… To jest życie!4 Tamże, s. 210.

Cykl Transe dotyczy spraw ważnych – metafizyki, twórczości, życia i śmierci. Tego, co BIO. Te najważniejsze prawdy znają gołąbki, koty, wrony, muchy.

Gołąbki kręcą się. Rzuciłem półstarą bułę. W dwa łamania. Mój duch świeci. Ciało też. Ale chce się rozproszyć. Lenistwem, zmysłami od zbyt przyjemności. Duch nie daje. Gołąbki już nakręcone. I te granatowobure, i te wachlarzowe. Wachlują się zawsze w odwrotną stronę. Ciągoty po wstaniu. Z gzymsu. Seksy, pióra, pożądanie, wzloty i buła, okruchy, deszczyk. Zawsze w odwrotną. Gruchanko. Gromadki. Jak kaszy – tyle kręceń się, podlatywań. Przemieszczań.

Gołąbkowy transowy witalizm przesłania (a może równoważy?) wrona „i spuszcza swój lód jako kąski. Jak u Dawida w psalmie. Jak u Jana od Krzyża. Czyli oziębłość i niesmak”. Nakręcanie się – w seksie, w pisaniu, w codziennych sprawach – raz po raz napotyka opór. Problem stary jak świat – śmierć. „Śmierci nikt nie wymyślił. Zło obiektywnie jest nie takie, nie ma go. Ale my zdychamy. Możemy to zlekceważyć. Całe istnienie, to własne. Ale trudno cudze”.

Białoszewski-narrator w transie jest jak Konrad, rozstrzyga kwestie kosmiczne na równi z własną twórczością. Walczy z krukiem-wronką, przeżywa cudze cierpienia („Jak się martwić miliony lat? I jak się martwić tym przez chwilę?”), daje się ponieść sobie. Tyle że zmienia perspektywę – to przecież nie romantyczny tyran, sprawujący władzę nad poezją. Ale ktoś, kto daje wolność: „Słowa odfrunęły przefrunęły. Daleko. Oj, moje gołąbki. (…) Przefruwajcie przez siebie. Bawicie się, bawcie. Bo co tu innego?”.

„Doczucie, odczucie, jak kto woli. To jedno na wagę największą przeciwko tamtemu, złęmu. Słowo miłość jest krępujące. Ale to taka konkretna sprawa. Potrzeba. Już!”. Konrad mówi o miłości do innych sam, do Boga, w megalomanii. Białoszewski o miłości pisze pochylony nad BIO.

Wyłowiłem z wanny paproch, który podejrzewałem o życie. Żył, od razu ruszył, na zapałce, ja go dalej.

– Żyj za oknem.

Ilustracja: Martyna Szypiło

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *