Niewinni Czarodzieje. Magazyn

To tylko koniec świata

Grafika: Łucja Stachurska

W książce Co robić przed końcem świata Tomasz Stawiszyński w pełen erudycji sposób porządkuje najtrudniejsze wydarzenia roku pandemii i wcześniejszych przemian w Polsce. Ostrożnie przeprowadza czytelnika przez koronawirusowe szaleństwo, teorie spiskowe, bańki informacyjne, permanentnie skłócone społeczeństwo, pozostawiając przy tym przestrzeń na własną refleksję. I pokazuje miejsca, w których nasz świat może zacząć się zmieniać.

Globalna zmiana czasu

W momencie, kiedy piszę te słowa, trwają protesty przeciwko wprowadzeniu podatku medialnego. W momencie, kiedy piszę te słowa kina, teatry i hotele zostają ponownie otwarte. W momencie, kiedy piszę te słowa kolejne osoby otrzymują swoje dawki szczepionki przeciwko COVID-19.

Dynamika, z jaką najistotniejsze kwestie dotyczące życia w szeroko rozumianej przestrzeni publicznej ulegają zmianom, jest prawdopodobnie największa od czasu globalnego rozwoju mediów. Informacje dezaktualizują się w zastraszającym, przerażającym wręcz tempie, a stawiane dziś diagnozy jutro mogą stać się kompletnie bezwartościowe. W momencie, kiedy czytacie te słowa kina, teatry czy hotele być może zostają ponownie zamknięte lub też na odwrót: znów otwierane są bary, restauracje, kluby nocne itd. W momencie, kiedy czytacie te słowa, być może dochodzi do dymisji rządu lub – co bardziej prawdopodobne – wychodzą na jaw tajne dokumenty, które jednoznacznie dowodzą, że za rzekomą pandemią stoi Bill Gates i reptilianie, obejmujący panowanie nad światem przy pomocy chipów oraz sieci nadajników 5G.

Zaznaczanie konkretnego momentu w czasie staje się obecnie czymś w rodzaju siatki ochronnej publicystów-socjologów stawiających daleko idące diagnozy w oparciu o kondycję współczesnej – pisząc najogólniej – struktury społeczno-gospodarczej. Najbardziej przenikliwi obserwatorzy, próbując poskładać w całość pęczniejącą rzeczywistość, formują ją w nowe kształty z obawą, że czas dzielący moment przelewania myśli na ekran laptopa i ich publikacji jest wprost proporcjonalny do wzrostu ryzyka przestrzelenia profetycznych teorii.

Spośród tekstów, które próbowały aspirować do miana najcelniejszych obserwacji polskiej półpostapokaliptycznej rzeczywistości, na szczególną uwagę zasługują dwie publikacje: druga część zbioru felietonów Doroty Masłowskiej Jak przejąć kontrolę nad światem, nie wychodząc z domu oraz Czuły narrator Olgi Tokarczuk. Już sam tytuł pierwszej z nich niezamierzenie ironicznie odnosi się do lockdownowej rzeczywistości, a właściwa pisarce gombrowiczowsko-kafkowska narracja w jeszcze większym stopniu sprawdza się jako forma do jej opisywania. Masłowska z językową wirtuozerią pozornie obraca kota ogonem, upatrując w pandemii ratunku dla ludzkości, rozumianej jako zbiór upośledzonych społecznie, zapatrzonych w siebie istot. Z prowokacyjnym sarkazmem uznaje ją za karmiczny cios wymierzony w kapitalistyczną maszynerię:

Wreszcie coś zatrzymało ten porąbany świat! Tę wielką kasę fiskalną! Cholera, tak. Przepraszam, ale aż huczało mi w uszach z żenującego podniecenia, że wreszcie to wszystko się zesrało. Bo szczerze? W końcu musiało. (…)

Wokół wszędzie przemyka ktoś z papierem toaletowym. Stoimy przed Lidlem, patrzymy na wielki baner, na którym z Lidlem oszczędzają Jan Matejko i Mieszko I. I oni połasili się na łatwą kasę z reklamy, Dobrawa chce dobudować na wiosnę nowe skrzydło zamku, chce posadzić tuje, chce kupić nowe trony, bo te są powycierane i wyplamione, wyświnione, a skąd na to wszystko brać? Matejko też cienko przędzie, nieżycie kosztuje. Gdzie wersja z Markiem Edelmanem i księdzem Tischnerem? Byłeś zbyt popierdolony, świecie, pal się, żegnam cię bez żalu.[1]

Do podobnych wniosków, jednak z użyciem bardziej dyplomatycznego języka, dochodzi Olga Tokarczuk. „A co, gdyby zrobić krok w bok?” – pyta. – „Poza udeptane trakty rozważań, dywagacji i dyskursów, poza orbitujące wokół wspólnego centrum układy baniek. W miejsce, skąd widać lepiej i szerzej i skąd dostrzegalne są kontury najszerszego kontekstu”[2].

W momencie, kiedy piszę te słowa, w podzielonej, wrzącej Polsce, marzę o jakimkolwiek kroku w bok. O dystansie pozbawionym myślowych pułapek, który jednocześnie nie pozwoli mi stracić z oczu tego, co w ostatnich spazmach płynnej rzeczywistości najważniejsze.

Nowa epoka

Jeden z najwybitniejszych socjologów i filozofów ostatnich dekad, Zygmunt Bauman, starał się uporządkować oraz zdefiniować zjawiska zachodzące w nowoczesności i ponowoczesności. W rozwoju nauk ścisłych upatrywał przyczynę odejścia od religii w społeczeństwie nowoczesnym, która przestała być głównym źródłem wiedzy o świecie. Społeczeństwo ponowoczesne doświadczyło zaś upadku tzw. wielkich narracji, zdemaskowanych przez systemy totalitarne i autorytarne. Z jednej strony, szukał w postmodernizmie ratunku dla jednostki uwalnianej spod jarzma zbiorowej siły, z drugiej strony, dostrzegał problemy płynące z konsumpcyjnego modelu zachodniej gospodarki.

Mimo że nie da się jednoznacznie wyznaczyć historycznej cezury oddzielającej nowoczesność od ponowoczesności, pojawienie się tej ostatniej bywa łączone z takimi kwestiami, jak upadek państw totalitarnych, rozwój mediów czy rewolucja seksualna. Postmodernizm, zwany przez Baumana „płynną nowoczesnością”, wiązał się z negacją uporządkowanych struktur społecznych i myślowych, poddawaniem w wątpliwość nie tylko wszelkich systemów politycznych, ale nawet wiedzy i nauki jako narzędzi do pełnego zdefiniowania, uporządkowania i zrozumienia świata.

Czy pandemia może być na tyle silnym zjawiskiem społecznym, aby przyczynić się do wykucia nowej epoki stojącej w opozycji do ponowoczesności? Wydaje się, że nawet tak bezprecedensowy czynnik raczej samodzielnie nie zdoła wyklarować nowej rzeczywistości diametralnie zmieniającej postmodernistyczny sposób myślenia, o którego trwałości decydują niejednorodność, niejednoznaczność i ogromny zakres tematyczny. Niemniej, pandemia posiada cechy wzmacniające tendencje, które świadczą o powrocie do niektórych, odrzucanych czy wręcz skompromitowanych przez ponowoczesność wartości, utożsamianych z poprzednią epoką.

Przemianom tym bacznie przyglądają się nie tylko pisarze, ale przede wszystkim socjologowie czy filozofowie. Pojawiają się pierwsze publikacje zawierające mniej lub bardziej trafne diagnozy społeczne pandemicznej rzeczywistości, wśród których szczególnie intrygująca jest wydana na początku 2021 roku książka Co robić przed końcem świata Tomasza Stawiszyńskiego, zbiór tekstów wygłaszanych przez autora w ramach „Kwadransa filozofa” na antenie Radia TOK FM. Dotyczy ona w głównej mierze najważniejszych zjawisk polityczno-socjologicznych i tematów egzystencjalnych z ostatnich kilku lat. Stawiszyński oferuje wiele rzetelnej wiedzy, unikając przy tym jednoznacznych deklaracji czy prostych wniosków. Tezy stawiane przed pandemią nie tylko nie tracą na swojej aktualności, co stają się wręcz zapowiedzią przyszłych, uwypuklonych obecnie postaw, wśród których czołową rolę odgrywają media, w szczególności zaś media społecznościowe.

Media społecznościowe przyczyniły się do powstawania – jak sama nazwa wskazuje – wielu różnego rozmiaru społeczności; sieci osób pod pewnymi względami do siebie podobnych, słuchających tej samej muzyki, prowadzących zbliżony tryb życia, wyznających podobne poglądy polityczne. Z czasem największe korporacje medialne wypracowały algorytmy podsuwające kontent, który najlepiej pasowałby do określonych grup. Społeczności zawęziły w ten sposób swój punkt widzenia, ograniczając się głównie do treści odpowiadających ich przekonaniom. W ten sposób wytworzyły się tak zwane bańki, które spolaryzowały społeczeństwo. Proste, prawda?

Choć na pierwszy rzut oka takie myślenie wydaje się słuszne, rzeczywistość jest jednak bardziej skomplikowana i nie tak diaboliczna, jak przedstawia to choćby dokument Netflixa Dylemat społeczny. Temat mediów społecznościowych zostaje spłycony do obrazu rodziny, której członkowie nie mogą zjeść obiadu bez smartfona w ręku. Obraz ten ma w sobie coś z „dziaderskiej” retoryki typu: „kiedyś to dzieciaki biegały za piłką, a teraz to tylko w telefonach siedzą”. Film kwestionuje moralność wielkich korporacji, które jawią się tu jako żerująca na zmanipulowanym społeczeństwie machina, przyczyniająca się do powstawania fake newsów oraz promowania przemocy na szeroką skalę, gdyż tworzą przestrzeń dla masowej manipulacji i mnożenia teorii spiskowych.

Stawiszyński rozpracowuje warstwa po warstwie struktury baniek informacyjnych, zwracając uwagę na powierzchowność oraz szereg błędów logicznych najbardziej nośnych i modnych teorii spiskowych, od reptilian i płaskoziemców po antyszczepionkowców. Nie obśmiewa nawet najbardziej absurdalnych z nich, lecz pokazuje metody tworzenia oraz linie obronne ich propagatorów. Punktuje ich cechy, takie jak odrzucanie jakichkolwiek racjonalnych przesłanek przeczących ich fundamentalnym tezom, emocjonalność i prostotę przekazu, antagonizowanie przeciwników oraz, co najbardziej szkodliwe, ich samoistną reprodukcję. Wszelkie teorie spiskowe mają to do siebie, jak wskazuje Stawiszyński, że im więcej pojawia się dowodów na ich nieprawdziwość, tym silniejsze przekonanie zwolenników o własnej nieomylności oraz zmanipulowanym, „sprzedajnym”, mainstreamowym przekazie medialnym.

Pandemiczna rzeczywistość stanowi jak dotąd najżyźniejszy grunt pod prężnie rozwijające się teorie spiskowe, wzmacniając przy tym trwałość i nieprzepuszczalność baniek społecznych. Coraz częściej daje się zauważyć zaburzenie w postmodernistycznym społeczeństwie. Wracają wielkie narracje wielkich mężów stanu, którzy krzyczą o silnym kraju, obiecując ochronę przed zagrażającym mu „obcym”, w imię wspólnego dobra i jedynego Boga. Czy jest to aby na pewno cywilizacyjny krok wprzód? Czy to początek końca postmodernizmu?

Nienawiść pod flagą biało-czerwoną

Niewykluczone przy tym, że polska symulacja jest terenem osobliwej gry, w której dwóch śmiertelnie skłóconych graczy, zmuszonych do współistnienia na jednej platformie, toczy pomiędzy sobą nieustający bój[3].

Polska jako symulacja; Polska jako Matrix; Polska jako arena dwóch ścierających się frakcji; Polska, cytując Kazika Staszewskiego, „murem podzielona”. Czerwień i biel zastąpiona przez czerń i biel, brak półśrodków, brak miejsca na refleksję. Albo jesteś z nami, albo przeciwko nam. Zimna polsko-polska wojna w permanentnym wyścigu zbrojeń. Dwie strony okopujące się coraz głębiej na facebookowych grupach, rekrutujące żołnierzy, którzy zmuszeni są zadeklarować szereg przyjętych norm, wziąć broń i być przez cały czas gotowym do ataku. Za jakiekolwiek wątpliwości grozi wykluczenie i publiczne okrzyknięcie zdrajcą. W tym teście są zawsze tylko dwie opcje do wyboru i żadnych pytań otwartych. Czy jesteś „za”, czy „przeciw”: Strajkowi Kobiet, przyjęciu imigrantów, Kościołowi, aborcji, szczepionkom, rasizmowi, religii w szkołach, małżeństwom homoseksualnym, równouprawnieniu, świętości Jana Pawła II…

Mimo że Stawiszyński, wyodrębniając dwie Polski widziane oczami ich przedstawicieli, już na samym początku deklaruje w pewnym sensie przynależność do jednej z nich, nie znaczy to bynajmniej, że przedstawia on przeciwny punkt widzenia z pełną ironii wyższością. Schematyczny podział stanowi dla niego jedynie punkt wyjścia do dalszych rozważań, w którym najistotniejszym elementem wydaje się nie zbiór poglądów, które wyznają obydwa światy, ale sposób, w jaki postrzegani są przedstawiciele wrogiego obozu. Od dobrotliwej protekcjonalności, poprzez mniejszą lub większą wrogość, na nienawiści i gotowości do przemocy kończąc.

Coraz więcej zmiennych weryfikuje przynależność do tych obozów. Fundamentalne wartości, jak poszanowanie zdrowia i życia drugiego człowieka, równość bez względu na płeć, kolor skóry, orientację seksualną, pochodzenie czy wyznanie, stały się kwestią polityczną. Mało tego, upolityczniona została wiedza, na której oparte są podstawy fizyki, geografii i biologii, dotyczące kształtu Ziemi, ruchu heliocentrycznego, ewolucjonizmu czy coraz gorszej kondycji planety. Podawanie w wątpliwość tych fundamentów wiedzy nie wynika bynajmniej z wynalezienia nowych narzędzi do badania tych zjawisk ani powołania kompetentnej grupy naukowców, którzy przeprowadzili jakieś rewolucyjne badania. To w głównej mierze teorie oparte na niewiedzy, wybiórczości oraz uprzedzeniach.

Problem polega na tym – podkreśla Stawiszyński – że teorie te wygłaszane są przez osoby publiczne, piastujące najważniejsze stanowiska w kraju. To nie konserwatyzm i liberalizm, lecz niekompetencja konkretnych polityków umacnia podziały w przestrzeni publicznej. Błyskawica symbolizująca Strajki Kobiet porównywana do faszystowskiego symbolu, Netflix uznawany za propagatora „szkodliwej ideologii LGBT”, wpisy w mediach społecznościowych głoszące, że skoro za oknem pada śnieg, globalne ocieplenie jest bzdurą; to wszystko to nic innego, jak szerzenie nienawiści, przekazywanie fałszywego obrazu rzeczywistości i świadome napuszczanie na siebie ludzi.

Odbieranie praw kobietom, wprowadzanie prawa, którego ustawodawcy sami nie przestrzegają, poszerzanie władzy przy użyciu narzędzi państw autorytarnych, to nie polityka – zaznacza Stawiszyński. To cyniczna, egocentryczna ekspansja przekonań coraz dalej zapędzającej się grupy ludzi. Narzucanie jedynej słusznej racji, ich racji. Czy tego chcemy „my, to znaczy wszyscy, którym zależy, żeby w Polsce rządziła partia, która nie proklamuje absurdalnych tez o nihilizmie rozpościerającym się poza Kościołem katolickim (…); nie jest całkowicie przekonana o własnej wszechmocy, wszechwiedzy i moralnej doskonałości; nie czyni z mediów publicznych operetkowej wersji PRL-owskich instrumentów propagandy; nie kolonizuje państwa i jego instytucji w poczuciu całkowitej bezkarności; a wreszcie nie posługuje się archaicznym rozumieniem wspólnoty narodowej zorganizowanej wokół kilku totemicznych rekwizytów”?[4]

(Nie) jesteś zwycięzcą

To ostatecznie klasyczny neoliberalny manewr – przenieść cały ciężar na jednostkę i jej prywatne wybory; wytworzyć w niej poczucie, że jest kowalem swojego losu; że jest w pełni odpowiedzialna za kształt swojego życia; za własne położenie w hierarchii społecznej; za swój sukces albo porażkę; a ostatnio – jakby tego wszystkiego było mało – także za całą planetę.[5]

Jednym z kluczowych elementów obserwacji sceny politycznej w książce Stawiszyńskiego nie jest wbrew pozorom „grillowanie” partii rządzącej w Polsce, ale znajdywanie powodów tak dużego poparcia dla niej oraz niemożności zbudowania odpowiedniej przeciwwagi. Za jedną z przyczyn tego stanu rzeczy uważa autor niedocenienie zarówno partii, jak i jej wyborców; uznanie elektoratu PiS za zacofany, leniwy lud stanowiący wylęgarnię patologii; utożsamianie go z bezrobotnym Wieśkiem w białym, podartym podkoszulku, trzymającym w ręku piwo z podobizną Janosika na etykiecie, regularnie bijącym żonę i „produkującym” dzieci w celu zwielokrotniania zasiłku z 500+.

Druga przyczyna dotyczy pospiesznie ogłoszonego przez opozycję upadku demokracji. Kiedy Prawo i Sprawiedliwość objęło władzę po Platformie Obywatelskiej, politycy przeciwnych ugrupowań zaczęli używać retoryki przyrównywania wprowadzanego przez nich programu do rządów państw totalitarnych. Obywatele mogli doznać w owym czasie swoistego dysonansu poznawczego, bo przecież z czysto ekonomicznego punktu widzenia żyło im się coraz lepiej, stać ich było na utrzymanie rodziny, na wakacyjny wyjazd za granicę, a dodatkowo otrzymywali od państwa realne pieniądze zasilające ich portfele każdego miesiąca. Nic więc dziwnego, że kiedy po kilku latach od tamtych wydarzeń znów ogłaszany jest koniec demokracji, znaczna część obywateli okazuje się uodporniona na tego typu zagrywki – albo je ignoruje, albo czuje po prostu zmęczenie czy irytację.

Trzecim powodem przedstawionym w książce jest brak klarownego programu opozycji, który nie opierałby się wyłącznie na zajmowaniu przeciwnego stanowiska do PiS. Program 500+ wydaje się najskuteczniejszym wabikiem w historii polskiej polityki, bo nic tak nie przemawia do ludzi, jak czysta gotówka. Tymczasem opozycja nie tylko nie potrafi znaleźć równie dorodnej i smacznej marchewki, lecz również, jak się zdaje, umie jedynie straszyć kijem.

Stawiszyński w swoim wywodzie zwraca uwagę na jeszcze jedną, prawdopodobnie najważniejszą kwestię. PiS doskonale wyczuło antykapitalistyczne nastroje społeczne – utopijny charakter kreowanego przez SLD i PO Polskiego Snu. Znaczna część społeczeństwa zrozumiała, że nie każdy może szybko się wzbogacić, jeżeli tylko wystarczająco ciężko na to zapracuje. PiS zdjął z przeciętnego Polaka ten ciężar, presję sukcesu. Kowalski nie czuje się już jak nieudacznik, lecz jako pełnowartościowy człowiek, wyznający chrześcijańskie wartości, stanowiące fundament państwa polskiego. Zrozumiał, że nie potrzebuje już psychiatrów, psychologów, coachów, dzikich trenerów, reżyserów życia, bo nie każdy musi być doskonały, oczytany, inteligentny czy modny. Ważne, żeby jedynie poczuć się częścią większej wspólnoty, podobnych sobie patriotów, którzy nie pozwolą na wdzieranie się do „nas” obcym ideologiom ani świeckim teoriom wymierzonym w „nasz” naród i „nasz” Kościół.

Program 500+, troska o wszystkich Polaków, dowartościowywanie i jednoczenie obywateli, to oczywiście mydlenie oczu wsparte populistycznymi komunałami. Zjednoczenie, które oferuje PiS, ma dotyczyć wyłącznie ich wyborców; tych wszystkich, którzy bezkrytycznie przyjmują cały ich program, podzielają każdy ich pogląd, choćby najbardziej niedorzeczny. Zjednoczenie to ma na celu w głównej mierze rekrutowanie partyjnych żołnierzy, bez namysłu wykonujących wszystko, co nakazuje władza, w imię podsycania nienawiści do odczłowieczanych, nazywanych przez polityków ideologią, reprezentantów mniejszości. Zjednoczenie łączy wszystkich podatnych na manipulację rządowej propagandy, wykorzystującej pandemię do przepychania uderzających w wolność i równość postulatów.

W tak spolaryzowanym społeczeństwie najbardziej oczywiście cierpi jednostka. Rozrywana, oceniana, poddawana ciągłej krytyce, kuszona, mamiona, okłamywana, zbawiana. Obarczana winą za złe reakcje, brak reakcji, kryzys gospodarczy, kryzys ekonomiczny, katastrofę klimatyczną; za noszenie maseczki, za nienoszenie maseczki, chodzenie do kościoła, niechodzenie do kościoła, uczestniczenie lub nieuczestniczenie w strajkach, wahanie się; za stawanie bądź niestawanie po czyjejś stronie.

Czy naprawdę potrzebujemy mapy, która pomoże nam poruszać się po ulegającej gwałtownym zmianom rzeczywistości? Czy potrzeba nam łatek, przegródek, miejsca w szeregu, mentora, nauczyciela; kogoś ponad nami?

Co robić przed końcem świata to z pewnością wytwór przenikliwego umysłu filozoficzno-socjologicznego. Przeczytałem zbiór wywodów i myśli jakby dziwnie znajomych, być może nieraz przeze mnie pomyślanych, skrytych gdzieś głęboko. Bez względu na to, czy potraktujemy tytułowy koniec świata jak biblijną apokalipsę czy ekologiczną katastrofę, jak realne zagrożenie spowodowane kolejnym, być może groźniejszym wirusem czy metaforyczny upadek wartości z absolutnym zanikiem społecznego dialogu, mamy być może ostatnią szansę na zastanowienie się nad kluczowymi kwestiami. Czy sami nie wpadamy w pułapki myślowe, nie powielamy bezmyślnie czyichś opinii; czy weryfikujemy zasłyszane informacje; czy nie trzymamy się kurczowo raz wypowiedzianych słów, nawet jeżeli już w nie nie wierzymy. Być może jest jeszcze szansa na przynajmniej częściowe zapobiegnięcie katastrofie naszej kultury, polityki, cywilizacji, do której w pewien sposób przyczyniamy się każdego dnia; nawet, jeżeli następuje ona w tej właśnie chwili.

 

Piotr Nyga (ur. 1987) – absolwent filologii polskiej na UAM. Pasjonat filmów wszelakich i twórczości literackiej oraz publicystycznej Doroty Masłowskiej i Jakuba Żulczyka, baczny obserwator zjawisk bizarnych na polskiej scenie politycznej. Publikował m.in. w „Kinie”, „Pełnej Sali” i „Esensji”.

 

[1] D. Masłowska, Jak przejąć kontrolę nad światem, nie wychodząc z domu 2, Kraków 2020, s. 212-213.

[2] O. Tokarczuk, Czuły narrator, Kraków 2020, s. 22.

[3] T. Stawiszyński, Co robić przed końcem świata, Warszawa 2021, s. 145.

[4] Tamże, s. 212.

[5] Tamże, s. 82.

Exit mobile version