
Gdy w utworach jakiegoś pisarza zauważamy nawracanie tych samych motywów i sytuacji, mimowolnie zaczynamy się nad tym dłużej zastanawiać. Powtarzalności nie dają nam spokoju, śledzimy je niczym poszlaki i stawiamy sobie pytania: „Co to oznacza?”, „Skąd ta regularność?”. Sytuacja staje się jeszcze ciekawsza, gdy prześwietlamy pisarza tak powszechnie cenionego i zbadanego jak autor Lalki, a w dodatku postanawiamy wyciągnąć z jego pisarskiej szafy trupa. W tym przypadku – psiego trupa.
Gdy w trakcie lektury utworów Prusa natrafiałam na czworonożnych bohaterów, w mojej głowie zaczęły pojawiać się myśli (które wydają się uzasadnione podczas oglądania Gry o tron): „Znowu”, „Dlaczego”, „Przecież on go zabije”. Spróbujmy podjąć ten trop i oddać sprawiedliwość zwierzętom poległym na froncie prusowskiego pisarstwa. Zapytajmy więc: „Dlaczego Prus zabijał psy?”.
Kto czytał Anielkę, ten nigdy nie zapomni Karuska. Jego portret jest tak bogaty, że zwierzę funkcjonuje jako bohater równoprawny ludziom. Autor poświęca dużo miejsca opisom zabaw Karuska z jego małą panią, do której pies jest – z wzajemnością – ogromnie przywiązany:
Skoczył jej naprzód do ust, później targnął za sukienkę, oblizał jej powalane atramentem palce i nareszcie schwycił za guziczek wysokiego bucika. Skomlał przy tym i szczekał, aż nareszcie upadł na wznak i wytarzał się po ziemi wywieszając język. Był to pies bardzo żywego temperamentu, miał białą szerść, a na lewym oku czarną łatkę. (…) podskakiwał i chwytał dziewczynkę za rękawy lub pukające buciki, widocznie upominając się o należne mu pieszczoty.
Czytelnik nie ma wyboru. Każde zdanie Prus konsekwentnie kształtuje tak, by Karuska polubić. Niesforny, wesoły, z łatką nad okiem, ma nawet swoje prywatne sprawy, odbywa tajemnicze wycieczki, wdaje się w bójki. A wszystko to jeszcze zostaje okraszone prusowskim humorem:
Nie trzeba zbyt głębokiej znajomości ani psychologii, ani zwyczajów towarzyskich, aby odgadnąć, że powodem częstych ucieczek Karuska z domu była – miłość (…). W dniach miłości Karusek rzeczywiście zapomniał o wszystkim: o domu, jedzeniu, a nawet o Anielce (…). Ale i na niego przyszła godzina upamiętania. Przespał się gdzieś na łące, ziewnął, wyciągnął łapy, uczuł, że go kości bolą, i – z niesmakiem obejrzał się na swoją przeszłość. „Miałem też za co tak schudnąć!” – pomyślał, machnął pogardliwie ogonem i ruszył do domu.
Prus nie ma skrupułów. Aby zmusić czytelnika do polubienia Karuska, posługuje się tanim chwytem – opisem szczenięctwa (bo co może bardziej rozczulać niż porzucone szczenięta, w dodatku karmione mlekiem przez małe dziewczynki o złotych sercach?). W krótkim, ale pamiętnym rozdziale Sprawiedliwy lituje się nad wszelkim bydlątkiem, ale serce bezbożnych jest okrutne narrator przyjmuje perspektywę psa, przez co zyskujemy dostęp do bogactwa zwierzęcej psychiki. Okazuje się, że sympatyczny czworonóg myśli, tęskni, kocha i rozpacza. Dla zwiększenia emocjonalnego efektu, w momencie, w którym najdokładniej poznajemy zwierzę, zostajemy wciągnięci w jego fizyczną i psychiczną udrękę, a wreszcie w straszliwą agonię i śmierć. Prus oddaje głos różnym bohaterom, żeby obnażyć ludzką hipokryzję. I tak – jeśli popatrzymy z perspektywy Anielki, dostrzeżemy brak honoru jej ojca. Jeśli przyjmiemy punkt widzenia Karuska, spojrzymy na zwyczajnych mieszkańców wsi jak na okrutników spragnionych krwi niewinnego zwierzęcia. Wieśniacy przedstawieni w taki sposób są przerażająco wstrętni. Sytuacja wyglądałaby inaczej, gdyby z utworu usunięto dziecięcą i psią narrację: „Biegał sobie kundel po wsi, zdziczały jakiś, zastrzelili go. Dobrze, że nikogo nie pogryzł”. Śmierć Karuska jest wielkim nieszczęściem, ale wypełnia jedynie świadomość Anielki oraz śledzącego jej los czytelnika. Przez akt lektury odbiorca współuczestniczy w osobistym doświadczeniu dziecka.
Nikt nie płacze
Zupełnie inaczej psia obecność zaznacza się w Placówce. W utworze tym Prus nie poświęca aż tyle uwagi na sportretowanie psiego bohatera, nie nadaje mu też żadnego charakterystycznego rysu. Nawet nazywa go w sposób najbanalniejszy z możliwych – Burek. Zwierzę staje się elementem tła, dopełnieniem gospodarstwa, a jego pojawienie się w utworze jest zaznaczone jednym zdaniem: „Od tej pory, z wyjątkiem żółtego psa Burka, nic już nie przybyło w Ślimakowym gospodarstwie”. Niektórych informacji na temat czworonoga możemy się tylko domyślać, np. tego, że był mądry – bo intuicyjnie wyczuł złe zamiary złodziei, czujny – bo usiłował ostrzec swoich gospodarzy itp. Pies zwraca na siebie uwagę dopiero wtedy, gdy zostaje zabity. W Placówce nie ma opisu zdychania otrutego Burka. Narracja skupia się na samym trupie psa. Być może emocjonalny wydźwięk wydarzenia przybiera na sile dzięki ponurej estetyce, w którą wpisują się szarość, zima, brud i rozciągnięte na podwórku zamarznięte psie ciało, niesprzątnięte przez nikogo.
Kryterium stosowanym w Placówce wobec zwierząt – a często także wobec ludzi – nie jest sympatia ani przywiązanie, ale użyteczność. Burek nie zdołał ostrzec przed złodziejami, którzy go otruli – żadna korzyść z takiego psa! Owczarz pozwolił na kradzież koni – beznadziejny parobek, niech się wynosi na mróz. Tylko pozytywistę stać na taką bezwzględność. Cechą Placówki jest to, że każdego łatwo zastąpić. Otrują ci psa? Pełno ich biega po okolicy. Umrze żona? We wsi sporo zamożnych, samotnych kobiet. Utonie dziecko? Przykro, ale zawsze można mieć kolejne. Trudniej z krową, na krowę trzeba w końcu wydać trzydzieści kilka rubli.
Żaden z bohaterów Placówki nie odczuwa dotkliwie straty Burka. Nawet Owczarz, tak wrażliwy na los maleńkiego dziecka, powściąga swój smutek – zobaczył psa za stodołą, „ale nie miał czasu myśleć o nim”. Brak ekspresyjnej reakcji nie powinien jednak nikogo dziwić, nie świadczy on negatywnie o bohaterach utworu, lecz tworzy specyficzną, surową atmosferę powieści. Otrucie Burka jest ledwie małą częścią korowodu śmierci przechodzącego przez utwór. Giną Stasiek, Owczarz, córka Zośki, gospodyni Jagna. Wobec tak bezlitosnego losu mieszkańcy Ślimakowej chaty – a zwłaszcza jej gospodarz – nie mogą sobie pozwolić na rozrzewnienie po stracie psa. W tak okrutnej rzeczywistości wzruszenie jest luksusem, na który – w tym przypadku – bohaterów nie stać.
Skutki szczekania w złym momencie
Bolesna śmierć nie jest domeną jedynie wiejskich kundelków. Okrutne pióro autora dosięga także rasowych psów z arystokratycznych domów. W Emancypantkach Prus zadaje sobie trochę trudu i wciąga czytelnika w barwny opis okoliczności kupna zwierzęcia:
Był tam wystrzyżony pudel, z wąsików i bródki wyglądający na starego kawalera; był taks na krzywych nogach podobny do czarno-żółtej gąsienicy; były popielate mopsiki z aroganckimi pyszczkami, ponury buldog, angielski wyżeł odznaczający się łagodną fizjognomią i pieszczotliwymi ruchami. Po wejściu panien psiarze i psiarki, prowadzący dotychczas gwarną rozmowę, nagle umilkli; lecz psy pomimo targania ich za sznurki niewiele robiły sobie z nowo przybyłych. Jeden z mopsików umizgał się do czarnej szczurołapki, pudel zaglądał do pustej balii, angielski wyżeł usiłował zjednać dla siebie taksa, który ciągle stawał do niego bokiem.
Mimo dużej konkurencji przyszli właściciele nie mają żadnych wątpliwości co do wyboru – Cezar deklasuje wszystkich rywali i zostaje towarzyszem Solskiego. Nie znamy jego rasy, wiemy natomiast, że „kolorem i wspaniałą postacią lwa przypominał”. Na tle wcześniej wspomnianych śmierci zgon Cezara wydaje się najbardziej bezsensowny. Po odrzuceniu przez Madzię oświadczyn wściekły Solski „porwał z biurka stalowy metr i z całej siły uderzył psa w głowę”. Paradoksalnie największe wrażenie robi właśnie to, że śmierć Cezara w ogóle nie robi wrażenia. Grymas służby i niedowierzający okrzyk Ady Solskiej stanowią cały komentarz i naganę. Solski kwituje wszystko krótkim: „Szczeknął na mnie”. Służba wynosi zwłoki psa, a na dywanie pozostaje tylko plama krwi. Całe zajście zostaje szybko wyciszone. Takie przedstawienie śmierci psa, w odróżnieniu od Anielki oraz Placówki, koncentruje uwagę nie na tym, że zwierzę zdycha, lecz na samym okrucieństwie sprawcy tej śmierci. Zabicie Cezara można potraktować jako pewnego rodzaju ekwiwalent uczuć Solskiego. Zamiast opisów wzburzenia i emocji, które targają mężczyzną po doświadczeniu zawodu miłosnego, czytelnik otrzymuje opis działań bohatera. Nie wyrażone słowami wzburzenia i furie, ale – o wiele wymowniejszy – nagły i bezlitosny cios w niewinną, psią głowę.
*
Czy w takim razie można wysnuć prosty wniosek, że w utworach Prusa tylko źli ludzie zabijają psy? Byłoby to, co prawda, uproszczenie, ale może wniosłoby w katalog psich cierpień (postrzał, otrucie, cios w głowę) jakieś uzasadnienie. W Placówce przyszli zbóje, spili Owczarza, otruli Burka, a Ślimaka okradli. W mojej opinii zabójstwo psa to najgorszy z wymienionych grzechów, przesądzający o niegodziwości złodziei. Ale dla bohaterów Placówki największą zbrodnią i stratą jest kradzież koni, które pomagają chłopu w pracy. Ludzie mogą zginąć tak jak pies – zaskoczeni we śnie, w trakcie bezwzględnej walki o przetrwanie. Tylko czytelnik dostrzega cały obraz zniszczeń w zagrodzie Ślimaka, spowodowanych raczej przez los niż przez konkretnych winowajców. W Anielce zaś za zwyrodnialców trzeba by uznać większość mieszkańców wsi. Skoro w tych dwóch utworach sprawcy ukazani są bezosobowo, a w Emancypantkach wręcz przeciwnie, to może chociaż w przypadku tej powieści da się wysnuć jakiś głębszy wniosek? Na przykład: „Zabicie psa przez Solskiego świadczy o głębokim złu, które nosi w sobie główny bohater”. Otóż nie.
Co Prus w takim razie przez to uzyskuje? Z pewnością wytrąca czytelnika z jego przyzwyczajeń. Krótka chwila decyduje o tym, że tracimy sympatię do Solskiego. A przecież od początku utworu arystokrata spełnia wszelkie warunki, by stać się bohaterem lubianym. Inteligentny, energiczny, szarmancki – nawet jego niepiękna powierzchowność dodaje mu uroku. Ważny jest też opis dzieciństwa Solskiego – z niego wyłania się obraz niesfornego i wyjątkowego chłopca. Uśmiercając Cezara, Prus – może nieco brutalnie – trąca czytelnika i niemal z drwi z niego: „Naiwniaku, nie spoufalaj się zbyt pochopnie z moimi postaciami. Nie masz pojęcia, co w nich siedzi, ja sam tego do końca nie wiem”. Nie można też uznać, że po całym zajściu Solski zaczyna funkcjonować jako antybohater. Na końcu utworu wciąż jest troskliwym bratem i czułym adoratorem, nie ciąży na nim żadna skaza.
Czy Prusa – serce serc – możemy uznać za sadystę? Mam nadzieję, że nie. Kiedy już opisuje śmierć psów, zawsze uzyskuje literacki efekt – nie jest to przemoc dla samej przemocy. Zresztą wiele psów w jego utworach przeżywa. W noweli Ogród Saski pies spokojnie spaceruje po parku. Bohater opowiadania Sen, głodujący student, wymierza napotkanemu psu kopniaka. Krzywdę wyrządzoną zwierzęciu rozumie wówczas, gdy sam znajduje się na granicy życia i śmierci. Czym byłby tekst o Prusie bez nawiązania do Lalki? W tej powieści również nie możemy narzekać na brak psów: Ir pana Ignacego, piesek pani Meliton, kundel z Zasławka. Wymienia je wszystkie Aleksander Nawarecki[1], podkreślając, w jak umiejętny sposób Prus upodabnia temperament psa do osobowości właściciela (a może na odwrót). Wzajemne powiązanie losów Rzeckiego z jego pudlem trwa aż do momentu cichego odejścia psa, krótko przed śmiercią swojego pana.
W utworach Prusa czytelnik na pewno odkryje jeszcze więcej psich portretów – powyższe przykłady nie wyczerpują ich zróżnicowania. Czasem psy, niezauważane, biegają sobie w tle, kiedy indziej silniej zaznaczają swoją obecność – pisarz jednak zawsze umiejętnie wykorzystuje ich byt.
Weronika Szopa
[1] Aleksander Nawarecki, Ir i inne zwierzęta, http://nplp.pl/artykul/ir-i-inne-zwierzeta/ [dostęp z 22.01.2019].
Ciekawe napisane, podparte cytatami lub konkretnym kontekstem w powieści, ale jednak zbyt szorstko i „agresywnie”, czyli autorka nie poznała kruchej, wrażliwej, skromnej i zawsze współczesnej postawy życiowej B. Prusa. Prus oposujac śmierć psów pokazywał rzeczywisty świat, codziennych tamtych czasów, bezwzględność niektórych ludzi, etc. No i to retoryczne pytanie jest także prowokacją i przesadą, cyt. „Czy Prusa – serce serc – możemy uznać za sadystę? Mam nadzieję, że nie.” Szokujący tok myślenia! Mam nadzieję, że tylko autorka w/w artykułu „ma nadzieję, że nie”, gdyż reszta osób wie doskonale, ŻE NIE.