Krótki tekst o „Drachu” Szczepana Twardocha

szczepan-twardoch-drach

Drach Szczepana Twardocha jest powieścią, w której nic nie ma znaczenia. Ale skoro nic nie ma znaczenia, to wszystko ma znaczenie. Tak powiedziałby narrator. I najchętniej na tym zakończyłby rozmyślanie nad historią rodzin Magnorów i Gemanderów.

Drach to kolejna powieść młodego pisarza, powiedziałbym, że trzecia poważna. Wcześniej były Wieczny Grunwald oraz Morfina. To, co w Drachu interesuje mnie najbardziej, to tajemnica zaklęta w narracji.

W powieści po raz pierwszy słowo „drach” pojawia się, gdy matka napomina młodego Josefa przyglądającego się świniobiciu: Stroć mi sie, ty drachu! „Drach” oznacza „smoka” lub „latawca”, podobnie w języku niemieckim i w gwarze śląskiej. W wywiadach Twardoch mówił o tytułowym narratorze jako chtonicznym bóstwie, którego ciało staje się scenerią wszelkich wydarzeń.

Człowiek, chop i baba, kamiyń, sornik, hazok, kot a pies, strom, wszisko to samo. Wszisko je jednym. Ziymia to je taki srogi drach, łażymy po jego ciele, a na grubach kopiymy jego cialo, kere je czystym słońcym.

Te słowa Pindura – dziwacznego mędrca pojawiającego się w powieści – odsyłają do jakiejś mitycznej rzeczywistości, która ma przenikać się z powieściowym światem. Drach znajduje się na pograniczu różnych wymiarów, to byt łączący dziedziny natury, ludzi i bóstw. Jest wszystkim. I wszystko jest jednym.

Totalna wszechwiedza narratora zmusza czytelnika do wędrówki za Drachem, któremu nie sposób dotrzymać kroku. Chcąc nie chcąc poznaje wszystkie wątki niemal jednocześnie. Kiedy czytałem Dracha, nie byłem pewien, czy aby sam autor nie dostał zadyszki od tempa akcji. Co prawda prędkość przedstawianych historii w końcu się zmniejsza. Czy dlatego, że odbiorca do niej przywyka, czy może dlatego, że Twardoch świadomie zaczyna wprowadzać więcej konkretów? Opowieść dostosowana do percepcji chtonicznego bóstwa byłaby niemożliwa do zrozumienia. Byłaby to opowieść, w której czytelnik przestałby się liczyć.

Trzeba to wyraźnie powiedzieć – czytanie Dracha nie jest przyjemne. Wymaga zanurzenia się w obcej rzeczywistości po samą szyję. Zewsząd otacza nas nieznana materia, która utrudnia orientację w tekście. Wszystko naraz: Śląsk w okresie powstań. Historia Josefa Magnora – jego przeszłość na froncie, romans z Caroline Ebersbach, zstąpienie do kopalni. Życie Nikodema Gemandera – praprawnuczka Josefa, który boryka się już z całkiem innymi problemami. Losy poszczególnych bohaterów. Trudno odnaleźć się w świecie, w którym wszystko zdaje się niezrozumiałe i trudne do odkodowania.

Sporo tu brutalności, dosadności i prymitywizmu znanych z Morfiny. Dodajmy więc do tego tajemniczego Dracha – bijące serce ziemi. Co wyjdzie z tego połączenia? Naturalizm XXI wieku ze złem, agresją i seksem.

Drach to powieść skrajnie naturalistyczna. Wszystko w niej sprowadza się do biologii. Nie ma od niej odwrotu. Wszelkie próby mocowania się z rzeczywistością to głupota i igraszka. Co więc robić? Porzucić lekturę i zmieszać się z ziemią i błotem – tak jak Pindur?

Do tego właśnie prowadzi afirmacja rzeczywistości w Drachu, lekturze nasyconej brutalnością, rodzinnymi katastrofami i urwanymi życiorysami. A wszystko to obraz malowany przez Dracha. Dla niego każda z tych historii wpisuje się w cykl życia i śmierci. Bo przecież człowiek, chop i baba, kamiyń, sornik, hazok, kot a pies, strom, wszisko to samo. Ale to oczywiście nie ma najmniejszego znaczenia.

Jakub Pyda

 Zobacz także:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *