Millennialsów portret własny – o „Latach powyżej zera” Anny Cieplak

Pierworodne dzieci wolnej Polski dorastają wśród gruzów dawnego systemu, kiedy fala zachodniej kultury wreszcie swobodnie zalewa nawet prowincjonalne miasteczka. Zastana przez młodych rzeczywistość nie oferuje zbyt wiele, proza codzienności łatwo wchłania mniej uważnych z nich, a próby oporu miewają zazwyczaj komiczne rezultaty. Jak w tej przytłaczającej nijakości przemówić głosem pokolenia, które nie ma nic do powiedzenia?

Młoda autorka Anna Cieplak w swojej drugiej powieści Lata powyżej zera podejmuje bliski sobie temat. Próbuje możliwie jak najdokładniej przedstawić pierwsze pokolenie, które miało szansę nie poznać rzeczywistości PRL-u, wychować się w wolnym kraju, patrzącym z nadzieją, ale i z przestrachem, na Europę Zachodnią oraz Stany Zjednoczone. Sytuacja polityczna państwa nie jest jednak tym, co zajmuje gimnazjalistów, całą ich uwagę pochłania bardziej namacalna codzienność. Waga ich problemów może wydawać się wątpliwa, ale nie sposób ich pominąć w przekrojowym obrazie, który Cieplak stara się stworzyć. Opisuje lata 2001–2010, obejmując tym samym niemal cały okres dorastania portretowanej grupy, a w życiu dojrzewającego człowieka w tych dziewięciu latach może zmieścić się cała burzliwa epoka, składająca się z rozmaitych, jednakowo istotnych etapów.

Rówieśników ma reprezentować Anita, rocznik ’87, którą trudno określić mianem przeciętnej nastolatki. Pojawia się na imprezach, ale zamiast się bawić, spędza wieczór w łazience, czuwając nad bardziej skłonną do rozrywek koleżanką. Często pije i pali, ale właściwie tylko dlatego, że tak wypada, w końcu wiek zobowiązuje ją do jakiejś formy buntu, a taka forma zapewnia akceptację otoczenia. Nie jest jej obcy bunt autentyczny, ale przeżywa go na swój sposób. Cechy, które wyróżniają dziewczynę najbardziej, narracja ujawnia jak gdyby mimochodem: Anita przychodzi do szkoły przed siódmą rano, bo w szatni można „czytać i marzyć”; opisom jej naiwnego jeszcze postępowania towarzyszą wzmianki o całkowicie dobrowolnej lekturze między innymi Gombrowicza (Pornografia funkcjonuje obok tatuaży z „Dziewczyny” i udawanej bulimii, która tak ciekawie wyglądała na łamach podobnych gazet). Wyposażona w aparat usiłuje uchwycić zachwycające ją piękno natury, po czym uświadamia sobie, że przyroda obserwowana za pośrednictwem obiektywu traci swój urok. Decyduje się na kroki niestandardowe, ukazujące jej wrażliwość, wystawia głowę nad powierzchnię oceanu codzienności i próbuje zaczerpnąć świeżego powietrza, ale codzienność za każdym razem wciąga ją z powrotem.

Postać dziewczyny dość łatwo „poczuć”, jest bowiem, przynajmniej w początkowych partiach powieści, uosobieniem niemal wszystkiego, co kojarzy się dziś z dorastaniem tuż po roku 2000. W końcu w kim, kto także w tym okresie przeżywał dzieciństwo lub wczesną młodość, nie poruszą czułej struny takie obrazy, jak szare bloki z wielkiej płyty, osiedlowy trzepak lub klatka schodowa, funkcjonujące jako centra życia towarzyskiego, albo otoczone nimbem tajemnicy pieniądze z komunii, oglądany z wypiekami na twarzy Zbuntowany anioł, rozmowy na Gadu-Gadu czy zeszyty ze złotymi myślami? Czujemy jakąś dumę jako ci, którzy pamiętają jeszcze kasety magnetofonowe, przewijane oczywiście ołówkiem, albo filmy wypożyczane na VHS-ach i oglądane na telewizorach trzy razy mniejszych od współczesnych. Przyznaję, że większość tych haseł działa na mnie bardzo skutecznie, chociaż jestem młodsza od powieściowej Anity o dziewięć lat (tutaj winę mogę chyba zrzucić na niewielkie miasteczko, gdzie spędziłam pierwszych kilka lat życia. W takich miejscowościach czas płynie wolniej, lata dziewięćdziesiąte trwały tam w najlepsze jeszcze na początku XXI wieku). Fragmenty rzeczywistości tamtej dekady, entuzjastycznie nazwane przez Ziemowita Szczerka słowami-zaklęciami, można mnożyć, ale czy z takiej wyliczanki wynika coś więcej niż uśmiech zrozumienia i nostalgiczne westchnięcie? Katalog zjawisk dzisiaj już kultowych z pewnością łączy w jakimś stopniu całe pokolenie, ale czuję tutaj niedosyt, potrzeba czegoś więcej niż ten sentymentalny i nieco chaotyczny zbiór odłamków popkultury, by utwór mógł pretendować do miana manifestu.

Dla osób urodzonych już po transformacji albo niemogących jej pamiętać, 2001 rok nie oferuje nic wyjątkowego, żadnego entuzjazmu, poczucia wzrostu możliwości ani nadziei na lepszą przyszłość. Ustabilizowany świat cierpi na niedobór znaczących wydarzeń. Brak doświadczenia pokoleniowego, które uzasadniłoby miejsce nastolatków w świecie, odczuwa sama Anita. Próbuje usilnie zobaczyć je w walących się wieżach WTC, zdaje sobie jednak sprawę ze sztuczności tej cezury, o żadnym wielkim przeżyciu nie ma tutaj mowy. Do Będzina na Śląsku, z perspektywy którego istnieje niewiele miejsc równie odległych jak Nowy Jork, docierają ledwie echa 11 września. Tragedię widzi się tylko w telewizji, w szkole – jak mówi dziewczyna – „każą się nią przejmować”, a tylko cienka linia dzieli obrazy zamachu terrorystycznego od fikcji amerykańskich filmów. Mimo to potrzeba przełomowego wydarzenia wygrywa i oddźwiękiem zamachu w rzeczywistości Anity ma być nagła zmiana gustu muzycznego. Podniosły moment porzucenia Ich Troje na rzecz Paktofoniki rozpoczyna serię prób samookreślenia. W tym procesie dziewczyna jednocześnie ociera się o stereotyp i wymyka mu się. Poszukuje środku wyrazu w subkulturach (do jakiejś w końcu należeć trzeba, chociaż z żadną nie się tak naprawdę nie utożsamia. Kupuje jednak glany, które mają zapewnić jej miejsce w grupie znajomych w nowej klasie) czy, już poważniej, w fotografii i filmie. Nie potrafi odnaleźć się w pełni wśród rówieśników, zawiera przyjaźnie z ludźmi znacznie od niej starszymi. Lepiej dogaduje się z Markiem, woźnym w centrum kultury, czy z pensjonarką domu spokojnej starości, niż z kolegami z klasy. Próbuje przez to nie poddać się wszechobecnej nijakości, wyjść poza ciasne granice życia w Będzinie. Tak upragniony punkt zwrotny uparcie nie chce jednak nastąpić, chociaż tyle razy wydawał się majaczyć w zasięgu wzroku. Nie jest nim ostatni koncert Paktofoniki ani publiczny występ muzyczny Anity, ani zmiana szkoły. Najgwałtowniejsze doświadczenie przeżywa po kryjomu, nie dopuszcza, by to właśnie za jego sprawą dokonał się przewrót, skoro nie mógłby przynieść pozytywnej zmiany. Wszystko jak na złość obraca się w farsę, a mimo prób wybicia się ponad przeciętność dziewczyna trafia na wydeptaną ścieżkę i dołącza do stale powiększającego się grona młodych z zawiedzionymi ambicjami.

To właśnie wydaje mi się kwintesencją kreowanego w książce portretu pokolenia, które urodziło się za późno, otarło się zaledwie o czas wielkich przemian i żyje w klimacie końca epoki, a nie, jak mogłoby się wydawać, obiecującego początku. Nigdy nie doświadczyło bezpośrednio Polski Ludowej, ale musi patrzeć na jej powolne umieranie. Kątem oka dostrzega na przykład zmiany ekonomiczne, których nie rozumie i nie próbuje zrozumieć. Te jednak po cichu reorganizują życie osobiste każdego z osobna i zaburzają znajomy krajobraz. Znikają chociażby małe sklepiki i lokale, odwiedzane przecież od zawsze, zastąpione teraz supermarketami, wciąż traktowanymi z pewną dozą nieufności. Bankructwo nie jest wcale odległe, dosięga samej Anity. Równie dotkliwe okazują się rezultaty reformy szkolnictwa. Niedostateczna edukacja seksualna okazuje się po latach powodem nieodwracalnych błędów, które wywrócą do góry nogami życie głównej bohaterki oraz jej przyjaciółki Natalii. Świat młodych kształtują konsekwencje cudzych decyzji i procesów należących do przeszłości. Anita jest wobec nich zupełnie bezsilna, a dodatkowo nie ma żadnej siły sprawczej. Zarówno opór przeciw przeszłości, jak i własna inicjatywa są poza zasięgiem bohaterki.

Zarysowywany przez Annę Cieplak nastrój „lat powyżej zera” budzi we mnie nieodparte wrażenie, że zetknęłam się z nim już wcześniej. W przedstawionych wydarzeniach i refleksjach postaci zaczęłam dostrzegać pewną wariację na temat choroby wieku czy dekadentyzmu, w wersji dostosowanej oczywiście do realiów i możliwości blokowiska z płyty czy szkolnych murów. Anita ciągle wyczekuje czegoś, co nada biegowi zdarzeń lepszy kierunek, ale zamiast tego wszystko coraz szybciej stacza się po równi pochyłej, ulega nieuchronnemu rozpadowi. Zanika system odniesień, mitów i symboli, które na chwilę tworzyły iluzję powszechnej wspólnoty. Nie ma już papieża Polaka, a niedługo później Adam Małysz zaczyna skakać gorzej niż dotychczas. Umierają, dosłownie i w przenośni, pozornie oczywiste, nienaruszalne elementy dzieciństwa, a także niewinność, dotąd jeszcze obecna gdzieś za zasłoną dymu papierosowego, przekleństw i litrów taniego alkoholu. Z każdą taką śmiercią wygasa coraz bardziej nadzieja na nagłą poprawę, nieubłaganie upływający czas każe w nią wątpić. Anita dochodzi do wniosku, że żyje w najlepszym z możliwych światów (chociaż nie ma w tej refleksji krzty optymizmu), w którym jedyną osiągalną zmianą jest zmiana na gorsze: „(…) gdzieś przy trzydziestym drugim okrążeniu bloku – jesteśmy z tym wózkiem jak wskazówka krążąca po tarczy osiedlowego zegara – dociera do nas niemal w tej samej chwili: lepiej nie będzie”.

Wszechogarniającą rezygnację hamuje jeszcze na chwilę ostatni podryg buntu. Chcąc wyłamać się z błędnego koła szarego blokowiska, które prędzej czy później wydaje wyrok skazujący na powtarzanie cudzych błędów, bohaterka podejmuje decyzję o wyjeździe do Szkocji. Za granicą ma czekać ta wypatrywana od lat szansa na zrobienie czegoś inaczej, lepiej – jednak wydaje mi się, że Anita wsiadła do samolotu świadoma złudności utopijnych obrazów Zachodu. Wcześniej wspomina o tym, jak powszechne wśród jej rówieśników stały się wyjazdy zarobkowe, powtarza zatem wybór setek innych, nie łudzi się, że robi coś wyjątkowego, co dobitnie podkreśla wisząca w polskim barze mapa. Wynika z niej jasno, że nie tylko jest tu jedną z wielu swoich rodaków, ale ponadto szlak przetarli jej nawet mieszkańcy rodzinnego Będzina. Wie doskonale, że nie zastanie na Wyspach żadnego raju. Nędzne warunki życia i pracy budzą jej sprzeciw, ale nie są brutalnym zderzeniem wyobrażeń z rzeczywistością. W końcu przyznaje przed sobą, że Szkocja w zasadzie niewiele się różni od Polski – nie ma Anicie nic do zaoferowania: „(…) tutaj jest chujowo jak w barszczu. To znaczy, że jestem w miejscu, w którym nigdy nic się nie zmieni – czyli tak jak w Będziniu[i] – ale wiele kilometrów od Zagłębia”

Pokolenie Anity rodzi się bez ograniczeń krępujących poprzednią generację, ale napotyka wciąż istniejące, choć niewidzialne, mury. Funkcjonuje w rzeczywistości, która zmienia się i jednocześnie stoi w miejscu, przy czym za stagnację odpowiada przede wszystkim mentalność społeczeństwa. Upadek socjalizmu czy wejście Polski do Unii Europejskiej nie są w stanie naruszyć tych barier, skłaniających do powtarzania wciąż tych samych schematów zachowań, jedynie w odmiennej scenerii. Cieplak kreuje pesymistyczną wizję czasów, w których nieprzyjazna rozwojowi atmosfera dusi w zarodku potencjał jednostek takich jak Anita, wyrównuje je do poziomu większości. Te przełykają ów stan rzeczy i milkną, zagłuszają pragnienia, które prędzej czy później i tak zostałyby skazane na porażkę. Myślę, że to właśnie dla nich przeznaczone są słowa dedykacji: „Wszystkim, którzy śpiewają w ukryciu”.

Ewelina Pawlak

 

Anna Cieplak, Lata powyżej zera, Znak Literanova, Kraków 2017, ss. 272.

[i] Anita swoją rodzinną miejscowość nazywa Będziń zamiast Będzin, co jest powszechne wśród miejscowych (przynajmniej na kartach powieści).

 

Zobacz także: 

Raymond Roussel: punkt geniuszu

Bóg z maszyny. O Fabryce Absolutu Karela Čapka

Milczenie. Powieść o nieoczekiwanej przemianie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *