Do niedawna mogłam dość często poczuć się jak przedstawicielka powoli wymierającego gatunku – niewielkiej grupy osób, które nie tylko nie widziały i nie czytały Gry o tron, lecz także nie były nadrobieniem tej zaległości specjalnie zainteresowane. Nie mogłam jednak nie zauważyć tego, jak wyraźnie Pieśń lodu i ognia odznaczyła się w zbiorowej świadomości i przeniknęła do języka. Nawet ja wiedziałam, że zima nadchodzi, ogień nie może zabić smoka, a Jon Snow nic nie wie, ale nic to dla mnie nie znaczyło.
Pierworodne dzieci wolnej Polski dorastają wśród gruzów dawnego systemu, kiedy fala zachodniej kultury wreszcie swobodnie zalewa nawet prowincjonalne miasteczka. Zastana przez młodych rzeczywistość nie oferuje zbyt wiele, proza codzienności łatwo wchłania mniej uważnych z nich, a próby oporu miewają zazwyczaj komiczne rezultaty. Jak w tej przytłaczającej nijakości przemówić głosem pokolenia, które nie ma nic do powiedzenia?