Mniej treści, więcej formy! Cyzelowanie, czyli co Bruno Schulz robi, kiedy nie patrzymy

Grafika: Łucja Stachurska

Pisanie nie jest cyzelowaniem. Niezależnie od tego, czy jako cyzelowanie rozumiemy poszukiwanie doskonałych słów, czy raczej mozolną pracę skutkującą niezrozumiałym żargonem, powinniśmy je porzucić. Świadczą o tym dwa przypadki, w których doszło do oskarżenia o cyzelatorstwo: Wacława Berenta i Brunona Schulza.

Od dawna chciałem napisać o tym rzadkim a namolnym słowie, pojawiającym się niekiedy podczas monotonnych zajęć na uniwersytecie. Jest to słowo królewskie, pokazujące prawdziwą doniosłość literatury. Nie wtrącamy go jednak zbyt często, wówczas stałoby się pospolite. Słowo to pojawia się w spodziewanych i niespodziewanych miejscach, w mądrych esejach i w tych nieco nadętych, w książkach porządnych i nieporządnych, wreszcie – poza książkami. Czytałem już, że ksiądz cyzeluje kazania, a raper – teksty piosenek.

Problem cyzelowania pojawia się pośrednio lub bezpośrednio we wszystkich sporach o styl wybitnej literatury i wszystkich próbach rozpoznania książek nieudanych. Cyzelowanie (niekoniecznie używając tego słowa) krytykowali Borges, Nabokov, Irzykowski, Kundera, Gombrowicz, Musil, Ważyk, a o żyjących przed nimi pisarzach i filozofach wolę nawet nie myśleć. Problem istnieje prawdopodobnie wszędzie, i w prozie, i w poezji. Ma dwa oblicza. Kto potępia cyzelowanie, dystansuje się od odcinania formy od treści i tworzenia nic nieznaczących ornamentów słownych. Zdarzają się także pochwały cyzelowania – wtedy autorzy twierdzą, że jest ono wzniosłą codziennością pisarskiej pracy.

Chcę zakwestionować oba te punkty widzenia, występuję przeciw wszelkiemu cyzelowaniu. Nie będę zbierać argumentów mistrzów pióra – ograniczę się do dwóch książek, a autorzy (posądzeń o cyzelowanie, nie rzekomi cyzelatorzy) być może nie będą czytelnikom znani – ale w jakiś sposób muszą oddziaływać na czytającą część społeczeństwa, skoro słowo nadal jest w obiegu.

Wacław Berent: dwa oblicza cyzelowania

„Cyzelować” oznacza po francusku „rzeźbić w metalu” (ciseler) – artystyczną obróbkę przedmiotu, najczęściej metalowego, ostatni etap pracy rzemieślnika. Dopiero w drugim znaczeniu, literackim, chodzi o obróbkę słów. Ciseler pochodzi od ciseau oznaczającego dłuto, a zatem może się kojarzyć z pracą pisarza, choćby dlatego, że podobnego narzędzia używano do pisania w czasach antycznych („często odwracaj rylec”). Byłaby to typowa metafora w starożytnym stylu. W polszczyźnie „cyzelowanie” nie jest podobne do żadnego innego wyrazu, co czyni je trochę niezrozumiałym; jego zasięg jest ograniczony tylko do znaczenia literackiego; samo stało się ornamentem. Tajemniczy źródłosłów wiąże się z powagą i splendorem, ale wydaje mi się, że cyzelowanie odnosi się raczej do piśmienności (pojmowanej antropologicznie), zapisywania czegokolwiek, „czernienia papieru” niż do sztuki pisarskiej.

Podobno to Gustave Flaubert stworzył wizerunek nowoczesnego pisarza. Mistrz słowa powieściowego był pustelnikiem i samotnikiem, obywał się bez rodziny i zazwyczaj bez towarzystwa, w listach do kochanki i nielicznych przyjaciół skarżył się na udrękę stylu, doświadczaną przez pisarzy: „Jesteśmy robotnikami luksusowymi. Nikt nie jest dość bogaty, by nas opłacić”. „Jego pracy nad stylem, tego żmudnego cyzelowania zdań, nie powinno się mylić z pogonią za salonowym «pięknem» francuskiej frazy” – pisze Renata Lis w Ręce Flauberta. Wątpię, żeby świat zastosował się do tego łagodnego zakazu.

Trzeba wymyślić jakieś określenie tego, co pisarz robi, kiedy go nie widzimy. Czytelnik wie, że twórca znika na długie lata, żeby z rzadka wydawać na świat utwory, z których, nawet jeśli spodobają się krytyce i czytelnikom, bywa niezadowolony. Co do praktyki życia, twórcy lubią wprowadzać nas w błąd: Umberto Eco przypomina przypadek Lamartine’a, który twierdził, że napisał świetny wiersz w porywie natchnienia, podczas burzy; po śmierci poety odkryto, że rękopis nosił raczej ślady huraganu poprawek i wielokrotnych redakcji. Mówiąc, że ktoś cyzeluje, staramy się oswoić tę pracę, o której nic prawie nie wiemy. Kiedy nie możemy sobie czegoś wyobrazić ani w tym uczestniczyć, staramy się możliwie dużo powiedzieć o tym, jak to wygląda z zewnątrz, jednak nie powoduje to, że jesteśmy bliżsi poznania. Zaczyna się wydawać, że pisanie to coś do złudzenia podobnego do pracy robotnika.

Wacław Berent, o którym przeczytałem kiedyś, że był „polskim Flaubertem”, to pisarz omawiany raczej z konieczności niż z zamiłowania, wywołujący ciszę na zajęciach uniwersyteckich, a zarazem poruszający jakoś frazą, potencjalnie zdolny do fascynowania przez niepopularność. W tytule swojej książki Aneta Lica mianuje go „cyzelatorem słów” (wyd. Wyższa Szkoła Zawodowa w Elblągu, Elbląg 2009). Określenie to szczególnie drażni w przypadku tego właśnie pisarza. Pierwsza powieść Berenta – niezasłużenie zapomniany Fachowiec – mógłby ujść za alegorię cyzelowania. Bohater powieści, Kazimierz, przy swoim stosunku do rzeczywistości powinien pójść na studia, ale za wszelką cenę chce zostać robotnikiem fabrycznym, tytułowym „fachowcem”. Nie potrafi jednak dokonać najprostszej obróbki kawałka metalu; pozostaje zawieszony między dwoma wzorcami: inteligentem i robotnikiem.

W przypadku książki Licy słowo „cyzelator” wskazuje, że znajdujemy się na pierwszym etapie odbioru: autorka przyznaje, że Berent to pisarz słabo znany, hermetyczny, zapomniany. (Czytając Próchno, też czasami nie wiedziałem, co się dzieje w niektórych scenach. Ale te sceny i tak robiły wrażenie). Mieści te uwagi w obowiązkowym wstępie typu „życie i twórczość”, służącym do podsunięcia pewnych haseł. „Cyzelatora słów” jako określenie Berenta Lica zaczerpnęła z pracy Teresy Skubalanki Historyczna stylistyka języka polskiego. Jednak i Skubalanka kogoś cytuje – Kazimierza Wykę, który w Modernizmie polskim kieruje zarzut wobec Berenta:

Berent jako artysta-stylizator był estetyzmem pokolenia [któremu ton nadali tacy twórcy jak Stanisław Przybyszewski – P.B.] całkowicie nasiąknięty. Artyzm jego jest statyczno-stylizatorski, w dużej mierze bliski cyzelatorstwu słów wywodzącemu się z tradycji parnasistowskich.

W książce językoznawczyni z Elbląga „cyzelowanie” oderwało się od słów Wyki, z oceny dość cierpkiej stało się pochwalne. Wyka krytykował „cyzelatorstwo” jedynie (albo przede wszystkim) w kontekście Próchna, Skubalanka – w kontekście Żywych kamieni (kiedy posądza Berenta o „fantazjowanie” w próbach rekonstrukcji języka późnego średniowiecza), zaś Lica – już omawiając wszystkie jego utwory. Badaczka oderwała „cyzelowanie” od konkretnego utworu pisarza i odniosła je do całej jego twórczości. Lica zniekształca zarówno źródło, jak i treść przytoczenia – to nie Berent cyzeluje, Berent jest cyzelatorem, ale nie uprawia „cyzelatorstwa” – i takie przesłanie kieruje do nas, wędrujących po Bibliotece. Autorka jakby sugeruje: biedny Berent – chociaż cyzelował tak wytrwale, został przez czytelników wzgardzony.

Czy trzeba w taki sposób sztucznie ożywiać autora, który nie cieszy się popularnością – trochę w stylu „dlaczego Berent zachwyca”? Nie bójmy się śmierci i zapomnienia trudnych pisarzy. Jeśli nie zachwyca, to niech umrze. Kiedyś może zmartwychwstanie i kogoś będzie zachwycał.

Flaubert i ja

Z punktu widzenia antropologii piśmiennictwa – obojętnej jak indeks biblioteczny, który przygarnia klasyczne dzieła, bestsellery i książki „własnego wydania” nieco podlejsze od Pani Bovary – ja i Flaubert, przykładając ołówek do papieru, wykonujemy tę samą czynność. Obaj stoimy przed wyzwaniem czystej kartki, z której może wyskoczyć arcydzieło.

Wycyzelować tekst do końca, nadać mu ostateczną formę – to może być zadanie zarówno mistrza, jak i studenta. Oznacza to: przygotować tekst do odbioru, przystosować do włączenia w obieg, nadać mu możliwie doskonały kształt (ale wobec czego?), uczynić zupełnie zrozumiałym. Aby wypuścić wysokiej jakości produkt, trzeba zadbać o aluzje, o skojarzenia z najnowszymi ideami, o aparat badawczy – jeśli piszemy pracę roczną, licencjacką, magisterską.

Czy student jest dziś podobny do Flauberta? A czy nie jest do niego podobny każdy, kto próbuje pisać?

Ten tekst nie był cyzelowany – w zgodzie z nauką Flauberta, był przede wszystkim przycinany i (znacznie rzadziej) – wydłużany. A przede wszystkim: pozwoliłem mu poczekać parę lat i zniknąć z mojej pamięci. Odejmowanie i dodawanie wydaje mi się rytmem pisania bardziej niż jakieś doskonalenie słów, które często może doprowadzić do powstania tego, przed czym przestrzegali mistrzowie – tekstu złożonego ze zbyt doskonałych zdań, zawierającego zbędne archaizmy i niejasne aluzje, których znaczenie prędko wywietrzeje.

Cyzelator odtrącony

Kto jednak myśli, że cyzelowanie oznacza wyłącznie subtelną pochwałę, ten się zawiedzie.

Lampy poczerniały i zwiędły, jak stare osty i bodiaki. Wisiały teraz osowiałe i zgryźliwe, dzwoniąc cicho kryształkami szkiełek, gdy ktoś przeprawiał się omackiem przez szary zmierzch pokoju. Na próżno wetknęła Adela we wszystkie ramiona tych lamp kolorowe świece, nieudolny surogat, blade wspomnienie świetnych iluminacji, którymi kwitły niedawno wiszące ich ogrody. Ach! gdzie było to świegotliwe pączkowanie, to owocowanie pośpieszne i fantastyczne, w bukietach tych lamp, z których, jak z pękających czarodziejskich tortów, ulatywały skrzydlate fantazmaty, rozbijające powietrze na talie kart magicznych, rozsypując je w kolorowe oklaski, sypiące się gęstymi łuskami lazuru, pawiej, papuziej zieleni, metalicznych połysków, rysując w powietrzu linie i arabeski, migotliwe ślady lotów i kołowań, rozwijając kolorowe wachlarze trzepotów, utrzymujące się długo po przelocie w bogatej i błyskotliwej atmosferze. Jeszcze teraz kryły się w głębi zszarzałej aury echa i możliwości barwnych rozbłysków, lecz nikt nie nawiercał fletem, nie doświadczał świdrem zmętniałych słojów powietrznych.

Nawet Bruno Schulz został upomniany za cyzelowanie. Jerzemu Speinie, piszącemu w książce o Schulzu Bankructwo realności (PWN, Warszawa–Poznań 1974), nie podoba się powyższy fragment opowiadania Manekiny ze Sklepów cynamonowych.

Speina twierdzi, że „cyzelatura formalna, dająca w efekcie styl nazbyt wygładzony” oddala Schulza od ekspresjonistów, którym nie podobało się „dążenie do doskonałości formalnej”, ponieważ woleli pisać bardziej spontanicznie o „erupcjach objawień”. Takie passusy jakoby zbliżają Schulza do przedrzeźnianych już w pierwszej dekadzie XX wieku – np. przez Stanisława Antoniego Muellera w znakomitym Henryku Flisie – uwzniośleń młodopolskich. A przecież – jak pisze Speina – autor Sanatorium pod klepsydrą przede wszystkim zgłębiał sens świata, chciał „nadać (…) procesowi kreowania rygory postępowania filozoficzno-naukowego” (dodajmy: zupełnie jak Flaubert), ale podchodził do tego zadania z ironią, która w przywołanym akapicie ginie. Schulz – chociaż nie użył słowa „cyzelowanie” ani w Sklepach cynamonowych, ani w Sanatorium pod klepsydrą, a moglibyśmy się spodziewać, że użyje – właściwie nie realizuje własnego programu.

Czytam Speinę i wydaje mi się, że to wszystko prawda. Po chwili jednak coś mi nie pasuje, ale nie jestem pewien, jak to określić. Z jednej strony zdania Schulza wyrwane z kontekstu wydają się przez mgnienie wręcz słabo napisane, zmanierowane. Też bym się nie hamował przed wytknięciem geniuszowi kiepskiego akapitu. Z drugiej strony nie zarzuciłbym Schulzowi, że nie pogodził formy z treścią, napisał akapit „nieznaczący”. W tych samych Manekinach, które krytykuje Speina, ojciec narratora mówi kluczowe zdanie:

Gdybym, odrzucając respekt przed Stwórcą, chciał się zabawić w krytykę stworzenia, wołałbym: – mniej treści, więcej formy!

I dalej:

Ach, jakby ulżył światu ten ubytek treści. Więcej skromności w zamierzeniach, więcej wstrzemięźliwości w pretensjach – panowie demiurdzy – a świat byłby doskonalszy! – wołał mój ojciec, akurat w momencie, gdy dłoń jego wyłuskiwała białą łydkę Pauliny z uwięzi pończoszki.

Niewykluczone, że we fragmentach, które wydają się zbyt silnie stylizowane – na to miano zasługują przede wszystkim opisy czy wyliczenia, jak to o poczerniałych lampach, bo „nic się w nich nie dzieje” – Schulz realizował po prostu swój program, a przynajmniej program, który przedstawił ojciec Józefa ze Sklepów cynamonowych. Mniej treści, więcej formy! Ale gdyby to hasło się spełniło, co moglibyśmy powiedzieć o cyzelowaniu?

 

Przemysław Batorski – literaturoznawca, redaktor, doktorant na Wydziale Polonistyki UW (Zakład Teorii Literatury). Interesuje się prozą od końca XIX wieku do czasów najnowszych. Publikował w „ArtPapierze”, „Rzeczpospolitej”, „Nowym Napisie” i na portalu Klubu Jagiellońskiego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *