Romantyzm, uległość i nuda. Houellebecq i Chateaubriand

Romantyzm, uległość i nuda. Houellebecq i Chateaubriand

Dlaczego Houellebecq? Wiele wokół tego pisarza dyskursów, jeszcze więcej w tych dyskursach mitów. Można z pewnością powiedzieć, że jest on w jakiś sposób pisarzem aktualnym. Co to znaczy? Czy nie chcę przez to powiedzieć, że francuski obrazoburca to twórca na wskroś współczesny? Niekoniecznie. Zawieszeni jesteśmy w tej wielkiej sztucznej bańce zwanej dzisiaj. Za chwilę dzisiaj stanie się wczoraj i to, co szumnie nazywane aktualnym, przeobrazi się w zapomniane. Co więc rozumiem przez słowo aktualny? Mniej więcej to, że odpowiada ono pewnym ogólnym tendencjom, które powtarzają się co jakiś czas i z pewnych powodów wydają się nam istotne.

Żeby nie doszło do nieporozumień – nie mówię o zgranych, ale chwytliwych motywach, jakich Houellebecq wcale nie jest mistrzem, bo byli już tacy, którzy zręczniej nimi żonglowali, ale o czymś nieuchwytnie ponadczasowym, sprawiającym, że istota ludzka czuje się w całości osadzona w teraźniejszej w stosunku do niej rzeczywistości, spleciona z nią ontologicznie. Nie chodzi mi więc o nośny temat islamu, czy zgrany seksbiznes w egzotycznej otoczce, bowiem to zaledwie chwyt pisarza, przyciągający szersze grono odbiorców. Mam na myśli oś twórczości Francuza, coś, o czym trudno pisać bez pewnych wątpliwości. Siedzi to w naszej zbiorowej podświadomości, momentami fermentuje, i ten ferment sieje. Straszna rzecz. Wiele się pisało i pisze dalej o romantycznej naturze Polaków, o mesjanizmie i innych narodowych przywarach. A romantyzm Francuzów? Dlaczego myślimy o Houellebecqu jako o skończonym pragmatyście, skoro wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na jego sentymentalny rodowód? Że pisze fizjologicznie, cieleśnie? Cóż z tego? Już Merleau-Ponty stwierdził, że podmiotowość jest ugruntowana w ciele i z fizycznością na stale zlepiona. Dlaczego tak nas to mierzi, dlaczego czym prędzej chcemy naturę rozszczepiać? Czy to znowu nasza potrzeba poszukiwania przeciwieństw i klasyfikacji?

A gdyby nawet chodziło o czysty pragmatyzm: po co wydawać taką ilość książek, by podzielić się jedynie własnym twardym i niewzruszonym osadzeniem w rzeczywistości? Dlaczego Houellebecq jest pisarzem tak dla nas istotnym? Bo, wbrew pozorom, czasy nasze nie obfitują ani w scjentyzm, ani też w zdrowy rozsądek. Chcielibyśmy siebie postrzegać jako racjonalnych. Tymczasem zatrważającą liczbę książek sprzedają autorzy odwołujący się do guseł, zabobonów, szeroko pojętej metafizyki i duchowości. Wszystko to oczywiście, podlane tanim sosem pseudoracjonalizacji, łatwa kuracja dla mas. Inteligenci z kolei, zmęczeni życiem, sięgają po autora Uległości żeby, pozornie się pognębiając, uzyskać otuchę. Houellebecq, niczym wieszcz wielu narodów, pokazuje ludowi jego prawdziwe oblicze, występuje z przestrogą. Niesłusznie postrzegany jako piewca pesymizmu, podziela on los Chateaubrianda, którego intencje przeoczono, kwalifikując Renégo jako kolejną powieść w duchu werterowskim. Owszem, obaj pisarze wyrastają z choroby wieku, z niepokojów, rozterek i bólu istnienia. Ich język jest czymś konstytuującym nasze istnienie, obrazuje doskonale stan kryzysu, depresyjno-melancholijne nastroje, stawiające podmiot w roli zagubionej jednostki, patrzącej z wysoka na gruzy świata, skupiającej się na tym, co zagrożone, lub, co nawet częstsze, już utracone. Tendencje preromantyczne nakierowują nas na doświadczenie rozczarowania, a prowadzą w stronę weberowskiego odczarowania. Szukając korzeni współczesnego literackiego sposobu opisu świata, docieramy do źródeł w romantycznej krytyce. Nie przystoi mi patrzeć na romantyzm jako epokę, ku której należy zwrócić twarz w dobie kryzysu, chcę jednak pokazać, że tendencje ówczesne mają głęboki oddźwięk w literaturze współczesnej.

Kim jest bohater Houellebecqowski? Czym jego postawa, jeśli nie klasycznym reneizmem? Tak często krytykowany romantyczny ideał jednostki jest, jak myślę, jedynie progiem społecznego i gromadnego pojmowania świata. Dyskurs jednostki staje się potencjałem sprawczym, dygresją. Wskazanie na obraz jednostki chorej, zdeformowanej, prowokuje do myślenia wspólnotowego. Bunt i melancholia głównych bohaterów przestają być czymś jednostkowo postrzeganym, stają się świadectwem schyłku, pokazują poprzez podmiot zepsucie całego uniwersum. Romantyzm postrzegany jako określony sposób wyrażania, nowa koncepcja aktywności literackiej, a nie konkretny zespół cech, pozwala na odniesienie do Houellebecqowskiego świata. Świat ten pokazuje nam, że ciągle żyjemy w romantyzmie, i nie uważam, że to świetnie.

Bohater romantyczny – żyjący w poczuciu wykorzenienia, z zachwianym miejscem w świecie i przekonany o jego schyłku i nieodwracalnym upadku. We Francji obarczony dodatkowo typowym rozumieniem kryzysu w związku z rozpoznawaniem sytuacji politycznej (rana współczesnej Europy). Z problemami miłosnymi, które okazują się być jego zmaganiami z samym sobą. Pasuje do Houellebecqa?

Na naszych oczach świat się uniformizuje, rozwijają się środki telekomunikacji, wnętrza mieszkań wypełniają się nowoczesnym sprzętem. Relacje międzyludzkie stopniowo stają się niemożliwe, co zresztą redukuje liczbę historii, z których składa się życie. W ten sposób oblicze śmierci ukazuje się powoli w całym swoim blasku. Trzecie tysiąclecie świetnie się zapowiada.

Żeby coś powiedzieć, czynię obserwację, że dzisiaj niemal wszyscy w pewnym momencie życia czują się przegrani.

Przedłużające się znużenie nie jest pozycją dającą się utrzymać: wcześniej czy później przechodzi w odczucia dużo bardziej bolesne, w ból rzeczywisty.

Przy tym te porównania dekadenckie, to bolesne przychodzenie na świat i bolesne późniejsze stosunki, skonfrontowane z niemal obojętnym podejściem do śmierci, albo wręcz chęcią jej doświadczenia. Osunięcie się w zniechęcenie, znudzenie seksem, pracą, samym sobą. Uległość. Brak woli.

Przede wszystkim bohaterowie naszych czasów z góry skazani są na porażkę, obojętnie, czy w naszych ludzkich kategoriach wygramy czy przegramy, ostatecznie będziemy równie niezadowoleni i znużeni. Nie jest to już tylko Weltschmerz, jakiego doświadczał Werter. Dołącza do niego wszechogarniająca nuda, wynikająca z samego istnienia, o czym pisał już Schopenhauer,  a potem jego następcy, czego dotknęła głęboko psychoanaliza –  człowiek cierpi przez sam fakt posiadania pragnień nie do zaspokojenia. Gdy nie jesteśmy w stanie ich spełnić, popadamy w smutek, ale taka sama rezygnacja dosięga nas w momencie osiągnięcia celu. Obie te sytuacje prowadzą w konsekwencji do nudy i wyczerpania. Co więcej, zagrażają nam ciągle całkiem nowe pragnienia, dlatego zaspokojenie nigdy nie nastąpi. Właśnie przez to bohater Houellebecqowski, a w szerszym ujęciu człowiek aktualny (tak go teraz nazywam), doświadcza pustki egzystencjalnej, która wiąże się z brakiem celu w życiu. W świecie nam współczesnym, a więc w świecie zarówno Chateaubrianda, Schopenhauera, jak i Houellebecqa, nie ma szansy na szczęśliwe zakończenie, wszystko prowadzi do reneizmu – nudy, pustki, która również jest cierpieniem.

Jak przyznał Houellebecq, przynależność jest dla szczęśliwych. Tym prostym stwierdzeniem można by skwitować całą karierę systemów religijnych. Być może w rozwinięciu tej tezy kryje się klucz do rozwiązania zagadki Uległości. Schopenhauer, do którego sam Houellebecq nawiązuje, łatwo posłużył mi za punkt wyjścia, na jego przykładzie nietrudno również pokazać mechanizmy, jakimi kieruje się człowiek aktualny.

Sama konotacja słowa „uległość” wydaje się ciekawa i w jakiś sposób wiąże się z „wolą”, niekoniecznie rozumianą w sposób schopenhauerowski. Nic dziwnego, że kryzysy epok wiązały się ściśle z kryzysem języka, a wszelcy piewcy złej nowiny i prorocy zagłady zwracali uwagę na zwroty lingwistyczne i degenerację w tym obszarze. Język wyraża – przynajmniej niekiedy – stany  społeczeństw. Tytuł książki Houellebecqa – nieprzypadkowy – odwołuje się do słownictwa religijnego. Schopenhauer pisał o tym, że ulegamy woli, Nietzsche o woli mocy, Freud o popędach. Jakkolwiek by tego nie nazwać, terminy te posiadają wspólny mianownik, świadczący o niezmiennej kondycji człowieka aktualnego. Popęd sprawuje wybiórczą kontrolę nad zachowaniem; wszystkie popędy razem tworzą energię życia – czy nie jest to zaprzeczenie uległości? Bohater nie posiada woli do istnienia, wstydzi się własnej seksualności, która kojarzy mu się z przekazywaniem życia dalej, lub wypiera ten jej aspekt, sprowadzając kontakt seksualny do jego czysto mechanicznego poziomu, tracąc w rezultacie w ogóle na niego ochotę; nie ma pomysłu na stworzenie własnej tożsamości, nie ma energii życia, toteż wszystko prowadzi go do uległości, uległości wobec samego siebie i przyjęcia zasad, norm, które są mu z góry narzucane. Zarówno René, jak i François nie wierzą w nowy porządek, stają się ofiarami wprawionej w ruch machiny społeczno-religijnej, odarci z własnych pragnień i dążeń, nie poddają się już popędom, nie zdają sobie sprawy z tego, do czego dążą – jest to idealny obraz człowieka, który znajduje się u schyłku wieku, przy czym ten schyłek może mieć miejsce w dowolnej przestrzeni terytorialno-czasowej, ważne, żeby bohater czuł zbliżający się Koniec, Upadek. Człowiek, wrzucony w wir wydarzeń politycznych i społecznych, przyjmuje obcy system wartości, nie dlatego, że przynosi mu ulgę, ale niejako z konieczności. Bohater odczuwa nowy system jako coś wielkiego, system mu imponuje, aczkolwiek nie przemawia w sposób oczywisty do jego duszy, działa raczej na zasadzie lęku i prowadzi do odrzucenia tego, co dotychczasowe. Zajmuje rolę popędu, który rozładowuje, odwraca uwagę człowieka od instynktu zniszczenia.

Jest to sublimacja popędu seksualnego, ale w bardzo specyficznej formie – w nasze życie wchodzi coś nowego, co jednocześnie uzyskuje przyzwolenie super ego. Symptomatyczne, jak wiele miejsca w swoich książkach Houellebecq poświęca aktom seksualnym. Od kryzysów natury płciowej zaczynają się u niego rozważania na tematy relacji międzyludzkich. Seksualność staje się egzemplifikacją woli życia. Seksualności nie potrafimy nie tylko pojąć, ale też znieść – ona jest nie do wytrzymania, bo wiąże nas na trwale z egzystencją. U francuskiego pisarza bohaterowie tracą apetyt na seks i jest to wyrazem ich niechęci do istnienia samego w sobie, którego jedynym atrybutem staje się wspomniana nuda. W świecie, w którym najważniejsze dążenie, jakim jest umożliwienie przetrwania swojego gatunku i powielanie puli genowej, przestało być jakąkolwiek wartością, dochodzi do zaprzeczenia życia. Wraz z rozwojem antykoncepcji zyskaliśmy możliwość tego, by nie wiązać aktu płciowego z reprodukcją, ale straciliśmy gdzieś aspekt poznawczy, jaki dają nasze genitalia. Suche opisy u Houellebecqa mówią same za siebie. Analogicznie rzecz ma się z Reném, który posuwa się cały czas w kierunku uległości zupełnej – śmierci. Nieinteresujący się nowo poślubioną żoną bohater odrzuca popęd płciowy, który stanowi symbol potwierdzenia woli życia. Freud powiedziałby, że u Renégo włącza się lęk moralny i neurotyczny. Doskonałym tego przejawem jest scena w kościele. Dochodzi wtedy do formacji reaktywnej, kiedy uczucie w id jest nieakceptowane przez ego i zastaje przetworzone na uczucie akceptowania przez super ego. Charakteryzuje się to olbrzymią przesadnością. Uległość, na równi z agresją, jest mechanizmem obronnym. Bohaterowie przechodzą przez obie te fazy.

Houellebecq dąży do  wniosku, że ludzkie cierpienie to rezultat skupienia się na indywidualnych pragnieniach. W Uległości odnotowuję przychylenie się do modelu umowy społecznej. Wszystko, co przeczuwali romantycy, a co nadeszło wraz z pozytywizmem i drugim „przewrotem kopernikańskim”, dokonanym przez Darwina, uświadomiło nam, że ład jest tylko kwestią posłuszeństwa prawu (super ego). Człowiek w świecie aktualnym próbuje żmudnie wypracować stan równowagi, podczas gdy cały czas zmaga się ze sprzecznymi pragnieniami. W  stanie nienaturalnym, jednocześnie przekonany o słuszności kompromisów, których nie jest w stanie w pełni zaakceptować, poddaje się. Nikt trzeźwy na umyśle nie powiedziałby o Reném, że to bohater ponowoczesny, ale ja dostrzegam u niego to samo, o czym napomknie Świętochowski, a trąbić będą bez pardonu moderniści. Człowiek aktualny bowiem jest umiejscowiony w jakimś czasie historycznym, ale posiada powtarzalne życie wewnętrzne. Lubimy myśleć, że żyjemy w czasach świata wypadłego z posad, ale on z nich wypada z niezwykłą regularnością, a my, szalejąc, uciekamy się do zjawisk silniejszych od nas.

Dlaczego René postrzegał społeczność dzikich jako szczęśliwą? Bo, według cywilizacji Zachodu,  żyją oni w zgodzie z naturą, a co za tym idzie zgodnie z popędami. Religia występuje  u nich w czystej formie, nie jest czymś formalnym, narzuconym, tylko wypływającym z pierwotnej duchowości. Bohaterowie aktualni przyjmują natomiast religię instytucjonalną (zarazem uznając jej niższość), bo nie znajdują tej czystej duchowości, a wyczerpani są przedmiotowym podejściem do człowieka i wyczerpani własnym wyczerpaniem. Jest to niejako wybór bez wolności wyboru, wybór samo nasuwający się. Jak Europa radzi sobie ze swoim szaleństwem? Widać to w Uległości. Wiara – bezpośrednia, pozbawiona mediacji – jest „opresyjnym ciężarem, który na szczęście możemy zrzucić na kogoś innego dzięki praktykowaniu rozmaitych rytuałów” (to powiedział Žižek). Tak jak w koncepcji Maurrasa: uprawiamy obecnie religię niewierzącą, potrzebujemy ładu, a nie wiary, kultury jako mechanizmu pozwalającemu pozostać w świecie – René i jego doświadczenia religijne idealnie wpasowują się w ten model. Jesteśmy przytłoczeni przez wielkość wszechmocnej instancji religii, a wielkość ta polega na zapewnieniu nam ucieczki. Odstąpienie od własnego pragnienia, postrzegane jako zdrada, spycha naszą podmiotowość w stan rozbicia. Islam, czy każda mająca w danym czasie wpływy religia, wycisza popędy. W Uległości Houellebecqa to nie islam zalewa Francję, to Francja ucieka się do islamu. Republika wyczerpała się, jak René. Za pomocą przedstawienia nieładu świata stykamy się z opisem nieładu świadomości. Akt wiary staje się nową umową społeczną, wymagającą nie tyle zrozumienia, ile tytułowej uległości.

Czujemy się zobowiązani wypełnić naszym życiem jakąś rolę, dążyć do sensu. Cierpienie, zobowiązania nałożone na nas przez życie, miłość – to wszystko ma nas wyprowadzać z nas samych i przemieniać – dorastać do nas samych takich, jakimi powinniśmy być. Na tym polega najgłębszy sens człowieczeństwa jako twórczości – naszym podstawowym tworzywem jesteśmy my sami. Triada Frankla, w której cierpienie zmienia się w działanie, a ono z kolei w nad-sens, jest czymś niemożliwym dla bohatera aktualnego. Przekaz romantyka Chateaubrianda i ponowoczesnego Françoisa u skandalisty Houellebecqa brzmi: aby wyzwolić się z uległości, musimy wznowić pytanie o sens, a co więcej, sens ten odnaleźć. Pierwszym krokiem jest zadanie sobie pytania o wartości. Kiedy więc słyszę o francuskim pisarzu, jakoby był celnym diagnostą współczesności, odczuwam niesmak. Po pierwsze przez to, że ciągle czujemy się w obowiązku tę współczesność diagnozować, po wtóre dlatego, że nie trzeba być prorokiem, aby przewidzieć mechanizmy społeczne ukazane X lat temu. Najzabawniejsze, że Houellebecq sam przyznaje się do  romantycznego rodowodu, gdy tymczasem my wolimy patrzeć na niego jako na mrocznego wizjonera, który objawia nam prawdę o upadku Europy, upadającej z niezwykłą regularnością. Wystarczy spojrzeć na niego jak na kogoś, kto czerpie z najchlubniejszej tradycji dydaktyzmu, krytykując jednostkę oddaloną od transcendencji i skupioną na doznaniach zmysłowych, gwarantowanych przez przypadkowe, generujące nudę akty seksualne, a wszystko to w zmieniającej się rzeczywistości politycznej. Brzmi znajomo.

Houellebecqa cytuję za wydaniem: M. Houellebecq, Poszerzenie pola walki, Warszawa 2008, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2008.

Iga Walaszczyk

Zobacz także:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *