Dyskusja nad najnowszym epizodem Gwiezdnych wojen – choć międzynarodowa – niepokojąco przypomina nasz polsko-polski spór o jedyny słuszny patriotyzm. Wygłoszenie w Internecie pozytywnej opinii o Ostatnim Jedi wiąże się zazwyczaj z odpowiedzią przedstawiciela przeciwnego obozu, który w niekoniecznie uprzejmy sposób zakwestionuje naszą przynależność do grona „prawdziwych fanów”, argumentując: „to nie są nasze Gwiezdne wojny”. To czyje one właściwie są?
Dzisiejsze kino samo tworzy problemy, które potem próbuje przezwyciężyć. Z jednej strony powstają remaki i sequele, podnoszące poziom tandety, z drugiej – twórcom kina autorskiego, takim jak Nolan, czasami udaje się powstrzymać odpływ rzeczywistości z filmów. Jednak czy powinniśmy cieszyć się z tego, że czasami scenarzyści i reżyserzy odnoszą sukces w walce z konwencjami?
Mogłoby się wydawać, że autorzy fantastyki naukowej powiedzieli już wszystko na temat sztucznej inteligencji. Łukasz Zawada próbuje odświeżyć ten pozornie ograny motyw książką Fragmenty dziennika SI. Zbiór stu jeden wpisów z bloga sztucznej świadomości mógłby być połączeniem science fiction i współczesnej odmiany mieszczańskiej satyry, tytułowa sztuczna inteligencja jest jednak zbyt ludzka, żeby pomysł Zawady się powiódł.
Do niedawna mogłam dość często poczuć się jak przedstawicielka powoli wymierającego gatunku – niewielkiej grupy osób, które nie tylko nie widziały i nie czytały Gry o tron, lecz także nie były nadrobieniem tej zaległości specjalnie zainteresowane. Nie mogłam jednak nie zauważyć tego, jak wyraźnie Pieśń lodu i ognia odznaczyła się w zbiorowej świadomości i przeniknęła do języka. Nawet ja wiedziałam, że zima nadchodzi, ogień nie może zabić smoka, a Jon Snow nic nie wie, ale nic to dla mnie nie znaczyło.