Legendy biograficzne romantyków mocno się osłuchały. Każdy czytelnik literatury XIX wieku zna jakąś anegdotę z życia Byrona czy Goethego. Opowiadanie tych legend na nowo wydaje mi się nieromantyczne, bo powtarzalne. Chciałabym wyjść z zaklętego koła ciągle przywoływanych figur i powiedzieć coś o postaci, o której po polsku trudno cokolwiek przeczytać.
„Malarzem, prawdziwym malarzem będzie ten, kto potrafi wydrzeć życiu dzisiejszemu jego epickość, pokaże ją nam, za pomocą koloru i rysunku pozwoli zrozumieć, jak jesteśmy wielcy i poetyczni w naszych krawatach i lakierowanych butach…” – pisał w roku 1845 Charles Baudelaire. Odkrywał wtedy przed światem związek sztuki nowoczesnej z modą. W tym roku przypadała sto pięćdziesiąta rocznica śmierci poety, więc in memoriam.
Żyjemy w czasach dosadności. Panuje przekonanie, że o rzeczywistości należy mówić wprost, najlepiej w krótkich żołnierskich słowach. Tego, kto nazywa rzeczy po imieniu, uznaje się za autentycznego i bliskiego prawdy, za lepszego mówcę czy pisarza. My tak nie uważamy.
Pierworodne dzieci wolnej Polski dorastają wśród gruzów dawnego systemu, kiedy fala zachodniej kultury wreszcie swobodnie zalewa nawet prowincjonalne miasteczka. Zastana przez młodych rzeczywistość nie oferuje zbyt wiele, proza codzienności łatwo wchłania mniej uważnych z nich, a próby oporu miewają zazwyczaj komiczne rezultaty. Jak w tej przytłaczającej nijakości przemówić głosem pokolenia, które nie ma nic do powiedzenia?