O niektórych utworach, takich jak Jądro ciemności Josepha Conrada, można powiedzieć, że mniej więcej je znamy. Kiedy ich temat pojawia się w rozmowie, z grubsza pamiętamy, o czym są, z trudem jesteśmy w stanie przytoczyć jedną czy dwie interpretacje, orientacyjnie potrafimy wskazać, co nam się najbardziej podobało. Najlepiej tę sytuację obrazuje znak tyldy, oznaczający „około”. Jesteśmy pewni tylko jednego: kiedyś poznaliśmy taki utwór lub o nim słyszeliśmy. Właśnie to jest dla niego największym zagrożeniem.
Każdy coś o nich wie - mniej lub więcej; ja też coś wiem, kiedyś coś przeczytałam, coś usłyszałam. Mowa o tych znanych osobach, których książki nie pozwalają spać, piosenki wzruszają, a życiowe, prywatne dramaty stają się jakby kolejną formą ich twórczości. Na półkach w księgarniach szczególnie często pojawiają się zbiory listów, będących zapisem codzienności twórców. Dzieci lub przyjaciele tych autorów decydują się obecnie na publikację ich korespondencji, a my je kupujemy, czytamy, bądź tylko przeglądamy.
Mogłoby się wydawać, że autorzy fantastyki naukowej powiedzieli już wszystko na temat sztucznej inteligencji. Łukasz Zawada próbuje odświeżyć ten pozornie ograny motyw książką Fragmenty dziennika SI. Zbiór stu jeden wpisów z bloga sztucznej świadomości mógłby być połączeniem science fiction i współczesnej odmiany mieszczańskiej satyry, tytułowa sztuczna inteligencja jest jednak zbyt ludzka, żeby pomysł Zawady się powiódł.
Do niedawna mogłam dość często poczuć się jak przedstawicielka powoli wymierającego gatunku – niewielkiej grupy osób, które nie tylko nie widziały i nie czytały Gry o tron, lecz także nie były nadrobieniem tej zaległości specjalnie zainteresowane. Nie mogłam jednak nie zauważyć tego, jak wyraźnie Pieśń lodu i ognia odznaczyła się w zbiorowej świadomości i przeniknęła do języka. Nawet ja wiedziałam, że zima nadchodzi, ogień nie może zabić smoka, a Jon Snow nic nie wie, ale nic to dla mnie nie znaczyło.