Główna bohaterka powieści Idy Linde ma na imię Henrietta i nie mówi za wiele o własnej przeszłości. Dlatego gdy pewnego dnia wracała ze szkoły i zobaczyła na drodze rannego lisa, przebiegła przez jezdnię i zepchnęła go na pobocze. Wydawało jej się, że tym czynem uratowała mu życie, ale zwierzę nadal się nie ruszało. Nie rozumiała, dlaczego jej „odważne” działanie okazało się nieskuteczne. Z poczucia bezradności podeszła do lisa i skręciła mu kark.
Centrum miasta w letnią sobotę 2019 roku nie różni się zbytnio od tego z roku 1956, opisanego przez Marka Hłaskę w opowiadaniu Pierwszy krok w chmurach. Wygląda ono niemal tak, jak w każdy inny dzień tygodnia. Pisarz słusznie zauważa, że w sobotę można po prostu dostrzec więcej pijanych ludzi. Wprawdzie ja nie czuję tak wyraziście zapachu przetrawionego alkoholu (w przeciwieństwie do narratora tekstu), ale przyznaję mu rację, a szczególnie przychylam się do zdania: „W sobotę miasto traci swoją pracowitą twarz – w sobotę miasto ma pijaną mordę”.
Skoro można mówić o Arystotelesowskiej, średniowiecznej, skrajnie realistycznej czy subiektywistycznej koncepcji czasu, to tym bardziej nie wypada przemilczeć poetyckiej koncepcji czasu stworzonej przez Wisławę Szymborską. Nie chodzi tu o wykazanie wyższości poezji nad filozofią, a o zwykłą potencję, czyli zdolność do aktualizowania, o czym pisał Stagiryta w IX Księdze Metafizyki. Należy zatem przejść do aktu.