O niektórych utworach, takich jak Jądro ciemności Josepha Conrada, można powiedzieć, że mniej więcej je znamy. Kiedy ich temat pojawia się w rozmowie, z grubsza pamiętamy, o czym są, z trudem jesteśmy w stanie przytoczyć jedną czy dwie interpretacje, orientacyjnie potrafimy wskazać, co nam się najbardziej podobało. Najlepiej tę sytuację obrazuje znak tyldy, oznaczający „około”. Jesteśmy pewni tylko jednego: kiedyś poznaliśmy taki utwór lub o nim słyszeliśmy. Właśnie to jest dla niego największym zagrożeniem.
Dyskusja nad najnowszym epizodem Gwiezdnych wojen – choć międzynarodowa – niepokojąco przypomina nasz polsko-polski spór o jedyny słuszny patriotyzm. Wygłoszenie w Internecie pozytywnej opinii o Ostatnim Jedi wiąże się zazwyczaj z odpowiedzią przedstawiciela przeciwnego obozu, który w niekoniecznie uprzejmy sposób zakwestionuje naszą przynależność do grona „prawdziwych fanów”, argumentując: „to nie są nasze Gwiezdne wojny”. To czyje one właściwie są?
Dzisiejsze kino samo tworzy problemy, które potem próbuje przezwyciężyć. Z jednej strony powstają remaki i sequele, podnoszące poziom tandety, z drugiej – twórcom kina autorskiego, takim jak Nolan, czasami udaje się powstrzymać odpływ rzeczywistości z filmów. Jednak czy powinniśmy cieszyć się z tego, że czasami scenarzyści i reżyserzy odnoszą sukces w walce z konwencjami?
Mogłoby się wydawać, że autorzy fantastyki naukowej powiedzieli już wszystko na temat sztucznej inteligencji. Łukasz Zawada próbuje odświeżyć ten pozornie ograny motyw książką Fragmenty dziennika SI. Zbiór stu jeden wpisów z bloga sztucznej świadomości mógłby być połączeniem science fiction i współczesnej odmiany mieszczańskiej satyry, tytułowa sztuczna inteligencja jest jednak zbyt ludzka, żeby pomysł Zawady się powiódł.