Podobno nie ma nic bardziej motywującego niż deadline. Wówczas u pisarza (i studenta) uwalniają się ukryte dotychczas pokłady energii twórczej, pomysły niemal natychmiast materializują się w postaci kilkunastu czy – w skrajnych przypadkach – nawet kilkudziesięciu stron tekstu, styl staje się wartki, język klarowny, a zakończenie nasuwa się samo. Tylko po co czekać z pisaniem pracy na ostatnią chwilę?
Gdzie obecnie znajduje się „największe Colosseum świata”, o którym w 1927 roku pisał Kazimierz Wierzyński? Kibice pewnie wahaliby się z wyborem pomiędzy Camp Nou w Barcelonie, Wembley w Londynie czy Santiago Bernabéu w Madrycie. Ja twierdzę, że w Moskwie, następnie w Kazaniu czy Wołgogradzie, a potem w… (do uzupełnienia w czerwcu).
Legendy biograficzne romantyków mocno się osłuchały. Każdy czytelnik literatury XIX wieku zna jakąś anegdotę z życia Byrona czy Goethego. Opowiadanie tych legend na nowo wydaje mi się nieromantyczne, bo powtarzalne. Chciałabym wyjść z zaklętego koła ciągle przywoływanych figur i powiedzieć coś o postaci, o której po polsku trudno cokolwiek przeczytać.
„Malarzem, prawdziwym malarzem będzie ten, kto potrafi wydrzeć życiu dzisiejszemu jego epickość, pokaże ją nam, za pomocą koloru i rysunku pozwoli zrozumieć, jak jesteśmy wielcy i poetyczni w naszych krawatach i lakierowanych butach…” – pisał w roku 1845 Charles Baudelaire. Odkrywał wtedy przed światem związek sztuki nowoczesnej z modą. W tym roku przypadała sto pięćdziesiąta rocznica śmierci poety, więc in memoriam.