Legendy biograficzne romantyków mocno się osłuchały. Każdy czytelnik literatury XIX wieku zna jakąś anegdotę z życia Byrona czy Goethego. Opowiadanie tych legend na nowo wydaje mi się nieromantyczne, bo powtarzalne. Chciałabym wyjść z zaklętego koła ciągle przywoływanych figur i powiedzieć coś o postaci, o której po polsku trudno cokolwiek przeczytać.
Po co piszę ten tekst? Otóż jest to moja ostatnia publikacja dla „Niewinnych Czarodziejów”, tekst zatem pożegnalny. Powody odejścia z redakcji portalu, który towarzyszył mi prawie niezmiennie, choć z różnym natężeniem, przez ostatnie sześć lat mojego życia, są oczywiste dla każdej osoby w moim wieku. Jest to arcypolonistyczny, jak zauważył niedawno Artur Hellich, brak czasu, rozdzielonego niekoniecznie po równo między pracę nad doktoratem, życie osobiste i wyznaczane przez nie obowiązki oraz pracę zarobkową.
Odkąd studiuję na wydziale polonistyki, słucham narzekań na brak czasu. Sam też nagminnie narzekam. Często dochodzi tu do zawodów: kto bardziej nie ma czasu. Ale nie samo narzekanie jest zastanawiające, tylko reakcja na nie.
Od kilku miesięcy ponownie nocami słucham Dylanowskich płyt. Do końca nie potrafię powiedzieć, na czym polega fenomen Dylana. Wiem natomiast, że wszyscy muzycy, których później uwielbiałem, czerpali z niego garściami.