Ostatecznie zaledwie przejechaliśmy palcem po powierzchni budowy alternatywnego świata (dla wielu nie mniej ważnego niż ten prawdziwy) oraz sposobu, w jaki potrafimy nadawać mu wartość, organizować go i wypełniać symbolami równie bezwiednie, jak pająki zapełniają strychy swoimi sieciami. Nie chodzi tu przecież tylko o budowanie i oglądanie tego, co stworzyliśmy – to doświadczenie zapewnić może nam niejeden program.
Biały kwadrat, dwa niestarannie narysowane flamastrem psy (a może lisy). Uśmiechnięte błogo „usta” lewego, większego zwierzęcia, stają się zarazem okiem mniejszego. Po paru sekundach zauważamy, że ich ręce, na pozór splecione ze sobą w uścisku, są w zasadzie zrośnięte – że rysunek nie ma sensu, że postacie zamierają na ilustracji uchwycone w tanecznej pozie, że dryfują w kontekstualnej próżni dookoła. Że całość wygląda właściwie jak bazgroł z zeszytu.
„Melika” to termin nieco już zapomniany, a określa on ni mniej, ni więcej, tylko brata „liryki”. Oznacza on poezję recytowaną rytmicznie przy akompaniamencie instrumentu i – jak jego terminologiczny bliźniak – jest owocem kultury greckiej.