Paulo Coelho nikomu chyba przedstawiać dziś już nie trzeba. I choć można powątpiewać w jakość jego pisarstwa, to jedno (mniej lub bardziej chętnie) należy mu przyznać – stał się fenomenem, twarzą współczesnej literatury brazylijskiej. Mimo że autor nie przenosi czytelnika na kartach swoich powieści do Brazylii bezpośrednio, to jednak – śmiem twierdzić – duchem brazylijskim przesiąknięta jest znaczna (o ile nie cała) część jego twórczości. O jakim duchu mowa?
Czy można tworzyć literaturę autentycznie afrykańską w języku nieafrykańskim? Ondjaki udowadnia, że można — nawet jeśli chodzi o język kolonizatora. W tym szczególnym przypadku to, co kiedyś było narzucone siłą jako obcy element, ma szansę stać się narzędziem służącym do wyrażania własnej tożsamości. Taką szansę — w potyczce z portugalskim —wykorzystała Angola.
Barwa oczu – nieproporcjonalnie dużych w stosunku do korpusu – z odcienia miodowego przechodzi w ciemny brąz. Podobnie rzecz ma się z łuskowatym ciałem, choć tutaj wariantów kolorystycznych znajdziemy zdecydowanie więcej; ot, mimetyczny potencjał zamknięty w niespełna trzynastu centymetrach jaszczurzego jestestwa. Pionowe źrenice czynią z niej idealnego nocnego obserwatora, zdolnego do rozróżniania kolorów nawet w ciemności, co – w porównaniu z ludzkim narządem wzroku – wydaje się niezłym osiągnięciem.