Każdy polonista zna przynajmniej jedną książkę, która uwodzi go iluzją fikcji. I choć nie ma nic złego w chwilowym wyjściu poza literaturę, kłopot zaczyna się wtedy, kiedy ktoś stawia znak równości między mową autora a mową narratora, wiążąc tym samym interpretację tekstu z nazwiskiem jego twórcy.
Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy literatura potrzebuje miłości. I chociaż z całego zbioru romansów potrafiłabym wybrać teksty, w których banałem dostrzegam również coś więcej, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że zakochani bohaterowie programowo fundują nam zderzanie się z interpretacyjnym powtórzeniem.