W rosyjskiej kulturze bohater rzadko traktowany jest po europejsku. Nie pretenduje do miana człowieka – legendy. Daleko mu również do amerykańskiego modelu hero o nadprzyrodzonych zdolnościach. Fiodor Dostojewski należał do autorów, którzy lubowali się w sprowadzaniu bohatera z nadludzkiego piedestału na niziny i z powrotem.
Gdyby chodziło wyłącznie o wybitnego trenera drużyny piłkarskiej, pisanie o Mourinho byłoby sprawą błahą i niewartą prądu. Ale chodzi nie tylko o sukcesy. Portugalczyk interesuje mnie jako największy antybohater świata piłki – jeśli nie w ogóle, to w XXI wieku. Choć możliwe, że w ogóle.
José Mourinho był w swoich najlepszych latach tricksterem piłki nożnej. Duchem zmiany. Samotnym awanturnikiem wyrzucanym przez sędziów na trybuny, a jednak wygrywającym, bo z trybun ukradkiem dyktował asystentowi instrukcje przez telefon. W jego karierze antybohatera był jeden moment najwyższej chwały, prawie już zapomniany.
Bardzo trudno wyobrazić sobie odwrócenie biegu normalnych procesów metabolicznych, które dopiero otworzyłoby nam drogę do nieśmiertelności. Gdyby taki zamysł mógł się powieść, oznaczałby, moim zdaniem, największy triumf człowieka, będący równocześnie zwycięstwem nad podstawowymi regułami ewolucji.