W telenowelach odnajduję podobny idealizm co u twórcy Dawida Copperfielda i wczesnego Prusa. Idealizm ów polegałby na niezmienności charakterów i postaw głównych postaci. Telewizyjne heroiny – tak jak sieroty z XIX-wiecznej literatury – są z natury dobre i szlachetne.
„Liliana płacze”, przeczytałam pewnego dnia, kartkując tom opowiadań Julio Cortázara. Już pierwsze zdania przyniosły zapach szpitalnych korytarzy. Kolorowe pigułki, płyn skapujący powoli do żył. Rozdzierające słowa chorego, czekającego na śmierć. Niewybrzmiały płacz.
Paulo Coelho nikomu chyba przedstawiać dziś już nie trzeba. I choć można powątpiewać w jakość jego pisarstwa, to jedno (mniej lub bardziej chętnie) należy mu przyznać – stał się fenomenem, twarzą współczesnej literatury brazylijskiej. Mimo że autor nie przenosi czytelnika na kartach swoich powieści do Brazylii bezpośrednio, to jednak – śmiem twierdzić – duchem brazylijskim przesiąknięta jest znaczna (o ile nie cała) część jego twórczości. O jakim duchu mowa?
Muzyka brazylijska? Pierwsze skojarzenia to samba, funk i forró. Jednak kiedy wykroczymy poza powszechnie znane formy, okaże się, że są one zaledwie fragmentem rzeczywistości. Co z resztą? Kto słucha głosów, które ujawniają ślady bolesnej przeszłości kraju i mroczne aspekty codzienności?