Belinda Carlisle śpiewa w swoim przeboju sprzed czterdziestu lat: „Ooh, baby, do you know what that's worth? Ooh, heaven is a place on earth”. I choć piosenka nie rozbrzmiewa w radioodbiornikach już tak często jak cztery dekady temu, to słowa pozostają niezmiennie aktualne.
W przeciwieństwie do Dina, bohatera „Nudy” Alberta Moravii, ja teoretykiem nudy nie jestem. Ale, jak pewnie większość ludzkości, doświadczyłam jej w praktyce. Problem nudy wyjrzał na światło dzienne zwłaszcza teraz, „w tym trudnym dla nas wszystkich czasie”.
Wokół Agnieszki Osieckiej wytworzył się pewien rodzaj kultu. Jej imię noszą szkoły, fundacja i studio Polskiego Radia. Wielokrotnie ukazywały się kompilacje utworów muzycznych pisanych do tekstów tej poetki, stawiane są także pomniki oraz tablice pamiątkowe w związanych z nią miejscach. Przemyślenia zawarte w „Galerii potworów” rzucają jednak nowe światło na jej osobę.
Wyobrażam ją sobie zawsze ciemnowłosą i smukłą, bladolicą i w białej sukni. Twarz ma tragiczną. Szeroko otwarte oczy starają się oddać niemożliwą do zniesienia rozpacz. A potem, w przelotnym mgnieniu, kobieta znika. Trudno uciec od tej patetycznej wizji, gdy chce się mówić o Eurydyce.