Nie ma powodu, dla którego na jedno z naszych osiedli nie mieliby się przeprowadzić poeci – tacy z wielką ambicją i talentem. A gdybyśmy się dowiedzieli, że mieszkamy drzwi w drzwi z Mickiewiczem, po sąsiedzku ze Słowackim, a klatka w klatkę z Norwidem? O którym z nich moglibyśmy powiedzieć, że cieszy się największym szacunkiem na osiedlu? Do paczki którego chcielibyśmy należeć? Z kogo żartowalibyśmy ze znajomymi na klatce schodowej?
Pisanie tekstów na osobiste tematy nieodmiennie wiąże się z frustracją. Nie chodzi tylko o przekazanie myśli drugiej osobie tak, żeby jak najlepiej je zrozumiała, ale też o uporządkowanie skłębionych myśli w głowie autora/autorki. Ograniczone możliwości języka sprawiają, że zawsze pozostaje ta dręcząca myśl „mogłem/mogłam zrobić to lepiej”, popychająca do szukania nowych środków wyrazu, a co za tym idzie – innego, szerszego spojrzenia na tę samą kwestię. Z napięcia między skomplikowaniem tematu a ograniczeniami w jego poruszaniu rodzi się blues.
Podobno nie ma nic bardziej motywującego niż deadline. Wówczas u pisarza (i studenta) uwalniają się ukryte dotychczas pokłady energii twórczej, pomysły niemal natychmiast materializują się w postaci kilkunastu czy – w skrajnych przypadkach – nawet kilkudziesięciu stron tekstu, styl staje się wartki, język klarowny, a zakończenie nasuwa się samo. Tylko po co czekać z pisaniem pracy na ostatnią chwilę?
Reportaż Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka Cezarego Łazarewicza nie doczekał się prawie żadnych recenzji. Internet ograniczył się do notek wydawniczych, powtarzających te same klisze. Czuję się zachęcony, żeby wypełnić tę lukę, bo w książce Łazarewicza jest więcej literatury, niż można by się spodziewać