„Malarzem, prawdziwym malarzem będzie ten, kto potrafi wydrzeć życiu dzisiejszemu jego epickość, pokaże ją nam, za pomocą koloru i rysunku pozwoli zrozumieć, jak jesteśmy wielcy i poetyczni w naszych krawatach i lakierowanych butach…” – pisał w roku 1845 Charles Baudelaire. Odkrywał wtedy przed światem związek sztuki nowoczesnej z modą. W tym roku przypadała sto pięćdziesiąta rocznica śmierci poety, więc in memoriam.
Gdy zeszłej nocy zła i sfrustrowana wyrzuciłam ledwie zaczęty tekst do kosza, znów nawiedziła mnie myśl, która nieproszona przychodzi ilekroć próbuję sklecić byle akapit – nienawidzę pisania.
Odkąd studiuję na wydziale polonistyki, słucham narzekań na brak czasu. Sam też nagminnie narzekam. Często dochodzi tu do zawodów: kto bardziej nie ma czasu. Ale nie samo narzekanie jest zastanawiające, tylko reakcja na nie.
Każdy polonista zna przynajmniej jedną książkę, która uwodzi go iluzją fikcji. I choć nie ma nic złego w chwilowym wyjściu poza literaturę, kłopot zaczyna się wtedy, kiedy ktoś stawia znak równości między mową autora a mową narratora, wiążąc tym samym interpretację tekstu z nazwiskiem jego twórcy.